piątek, 21 grudnia 2012
wtorek, 18 grudnia 2012
Czy aromat "leśnej ściółki w letnie popołudnie" to ściema? ;-)
...i co tym razem? Oby nie asfalt o poranku... - czyli tester z nosem w filiżance. |
Więc może dobrym pomysłem będzie
opowiedzenie Wam co nieco o węchu jako takim.
Popularnie mówimy o „smaku kawy”, „smaku truskawek”, czy innych produktów. Na ów smak (na który w języku angielskim istnieje słowo „flavor”) składają się:
- smak odczuwany przez język (taste; jest ich 5: słodki, słony, gorzki, kwaśny i umami)
- aromat - zapach odczuwany przez nos (smell, aroma)
- posmak (aftertaste), który odczuwamy, gdy przełkniemy już kęs pokarmu i jego zapach dotrze do nosa od tyłu jamy nosowej.
Do tego mamy jeszcze odczucia smakowe
na języku i w jamie ustnej: cierpki, metaliczny, piękący, itd., i
odczucia dotykowe, które dają nam informacje o tzw. teksturze
pokarmu. Dość duży zakres doznań, prawda?
Na smak kawy składa się więc:
zapach, który odczuwamy zanim weźmiemy pierwszy łyk (np.
owocowo-czekoladowy - to jego nam brak, gdy zatkamy nos, lub mamy katar), smaki (gorzkawo-kwaskowy, czasami lekko
słodkawy), odczucie gładkości, czy też chropowatości i
cierpkości, a następnie (np. czekoladowo-grzankowy) posmak po
przełknięciu (przy przeziębieniu także jego nam brak).
Rozróżniamy 5 smaków i kilka tysięcy
zapachów. Oba te zmysły, w przeciwieństwie do innych, odbierają bodźce chemiczne, a nie fizyczne (czyli reagują na cząsteczki, a nie np. na fale mechaniczne czy elektromagnetyczne). Mechanizm odczuwania smaków jest naukowo wyjaśniony już
od dawna, natomiast zmysł powonienia ciągle nie został do końca
wytłumaczony. Dwa podobne pod względem budowy cząsteczek związki
chemiczne potrafią pachnieć bardzo różnie i odwrotnie: związki
pachnące tak samo mogą nie mieć ze sobą nic wspólnego pod
względem składu, budowy przestrzennej, itd. Nie do końca wiadomo,
jak nasz mózg sobie z tym radzi... Natomiast wiadomo, że aż 2% całego ludzkiego genomu koduje receptory związków zapachowych - najwięcej z receptorów wszystkich zmysłów.
Ilość odczuwanych zapachów różni
się bardzo u różnych ludzi. Niektórzy mają tę sprawność na
wysokim poziomie, są ludzie cierpiący na anosmię – niezdolność
do odczuwania zapachów lub hiposmię – częściową niezdolność.
Osobna rzecz to wrażliwość na zapachy: przy jakim najmniejszym
stężeniu jesteśmy w stanie powiedzieć, że czujemy zapach? Przy
jakim – jaki to zapach? Nie dowiedziono, by istniały różnice
między odczuwaniem zapachów przez którąś z płci: kobiety –
przeciętnie rzecz biorąc – odczuwają zapachy tak samo dobrze,
jak mężczyźni. U kobiet istnieją pewne wahania w trakcie cyklu
miesięcznego: w trakcie owulacji odczuwanie zapachów jest często
silniejsze, niż podczas menstruacji. Wynika to z gospodarki
hormonalnej i nie dotyczy kobiet będących na różnego rodzaju
kuracjach hormonalnych (antykoncepcyjnych, HTZ, itp.). Uśredniając
ludzie młodzi odczuwają zapachy i smaki lepiej, niż ludzie starsi.
Nie ma dowodów na wpływ palenia na zdolności węchowe.
Ale pozostaje jeszcze następna
umiejętność – i tu już zbliżamy się do „zapachu mineralnych
gleb północnych stoków” i innych tego rodzaju tekstów. Często słyszę od baristów, że
czują zapach kawy, o której rozmawiamy, ale nie potrafią go
nazwać. Mając całkiem dobry lub całkiem kiepski węch, można być
bardziej lub mniej komunikatywnym w wyrażaniu tego, co się czuje.
Mam dobrą wiadomość: tego można się nauczyć. Pytam więc: z
czym kojarzy ci się ten zapach? W jakich okolicznościach go czułeś
ostatnio? Najłatwiej skojarzyć te zapachy, z którymi mamy związane
silne wspomnienia, stąd wziął się wspomniany przeze mnie placek z
agrestem, który piecze moja babcia, i który czuję w każdej
przyzwoicie zrobionej filiżance JBM Goppiona. Komuś innemu ten
zapach bardziej się skojarzy z kompotem, który mama robiła na
wakacjach oraz z grzanką, jaką zjadł na śniadanie – zgadza się.
Żadne z nas nie popełnia błędu. Zachęcam do wąchania i
zapamiętywania. Przesadzasz kwiaty? Powąchaj ziemię. Kupujesz
buty? Czy ta skóra pachnie tak samo jak ta, z której masz torbę?
Jak pachną książki? Jak suchy ryż? Ogród, park, las, szosa, deszcz, i tak dalej, bez końca.
Gdy tylko ludzkość dorobiła się
aparatury pozwalającej stwierdzać, jakie związki chemiczne pachną,
natychmiast postanowiła rozszyfrować, czym pachną rozmaite rzeczy
– nie tylko ze zwykłej ciekawości, ale także by móc odtwarzać
zapachy syntetycznie. Nie dziwota: skoro do wyprodukowania grama
olejku różanego zużywa się około kilograma płatków kwiatów,
łatwo wpaść na to, że taniej będzie go wytworzyć syntetycznie.
Okazało się, że wprawdzie substancji lotnych jest w róży
mnóstwo, ale większość ludzi rozpozna różę po zapachu samego
geraniolu. W kawie podobnie: palona kawa ma najwięcej związków
lotnych ze wszystkich produktów spożywczych. Więcej niż wino,
miód, herbata. Jasne. Tyle tylko, że wierny model zapachowy kawy
skonstruowano raptem z 30 związków! Reszta to „drobny druczek”,
którego nie zauważamy (albo tak nam się wydaje - wtedy to aromaty o stężeniu podprogowym - kolejny ciekawy temat!).
Pewnie, różne metody zaparzania
„wyciągną” nam z kawy czy herbaty różne smaki... O tym już
niebawem. Powiem tylko, że z aromatami można mieć świetną
zabawę, szczególnie, gdy do rozpoznawania zapachów dołączyć
jeszcze kombinowanie „co do czego będzie pasować” - warsztaty
najpierw w wyobraźni, później na żywo. Skoro w żywności wykryto
ponad 8 tysięcy związków zapachowych – jest w czym wybierać!
poniedziałek, 10 grudnia 2012
Lejt maczjato - kejs stadis
Dawno temu napisałam
artykuł o tym, że w całej Europie na hasło „kawę proszę!”
dostanie się różną kawę. Gdzieniegdzie będzie to espresso
(Włochy, Hiszpania, Portugalia, Francja – choć tu raczej będzie
to złe espresso), gdzie indziej duża filiżanka nieco bardziej
rozwodnionej kawy (Niemcy, Polska), w Skandynawii spotkamy odruch
podania nam kubka z przelewową kawą. Jasne, tak, rzeczy się
zmieniają (tendencja jest w stronę espresso). Chodzi mi jednak –
dzisiaj – o nieporozumienia wynikające z niepełnej znajomości
nomenklatury kawowej. I przez pracowników kawiarni, i przez ich
gości. Z tym, że ci ostatni nie mają obowiązku się w „tym
wszystkim” orientować.
Z moich ulubionych.
Przychodzi gość: „Poproszę macchiato”. Niestety zapytany:
„Espresso macchiato, czy latte macchiato?” odpowiada zdziwiony:
„No, mówię, że macchiato”, albo z całym przekonaniem: „Tak”.
Po przelotnej chęci palnięcia sobie w łeb musimy mimo wszystko
uzgodnić, o który produkt chodzi. Najskuteczniejsze jest pokazanie
naczynia, w jakim powinniśmy gościowi podać jego kawę.
Nieporozumienie bierze się
z podobieństwa nazw i nieznajomości włoskiego, bo macchiato [czyt. makjato] to
słowo oznaczające dokładnie „poplamiony”. Espresso macchiato
to „poplamiona kawa (mlekiem)”, Latte macchiato to „poplamione
mleko (kawą)”. Rzeczone espresso macchiato to kawa z małą
ilością mleka. Nie ma tu ścisłej definicji wszechświatowej, ale
za to każdy zamawiający posiada definicję w swojej głowie. My
musimy się o nią dowiedzieć: mleko do pełna w małej filiżance?
troszkę samej pianki? trochę samego mleka bez pianki? kapka zimnego
mleka? To wszystko jak najbardziej poprawne, więc fajnie się
dowiedzieć od gościa, czego konkretnie oczekuje. To na tyle
specyficzna kawa, że wielu ludzi ma swoją własną jej wizję.
Ech...
Pół biedy, gdy zamówione
zostaje „late makjato”, gorzej „lejt”, „maczjato”, a
nawet „lejt modżajto” (myślę, że to takie mojito, na które
człowiek czeka i czeka, a ono się spóźnia). Radzę wyśmiać się
zawczasu przy komputerze we własnym domu, żeby nikogo nie peszyć.
W ogóle to nieszczęsne
caffè
latte to kupa problemów. Znaczy, no, sterta problemów.
Zamawiając
„latte” we Włoszech dostaniemy szklankę mleka.
Caffè
latte to taka, zwyczajnie, kawa z dużym mlekiem. Tak
– nie z bardzo dużą pianką, niekoniecznie w szklance: może być
kubek, duża filiżanka, itd. Ważne, że mleka w stosunku do kawy
jest więcej, niż w cappuccino...
À
propos cappuccino.
- Poproszę
białą kawę. - Może cappuccino?
- Ale ja nie lubię słodkiej kawy.
Sytuacja
nr 2:
- Widzę,
że macie w karcie cappuccino, dlaczego takie drogie? - No, bo to espresso z mlekiem, cappuccino kosztuje tylko o dwa złote więcej...
- Co mi pani opowiada, cappuccino to takie rozpuszczalne z paczki. Poproszę orzechowe.
Wiadomo,
że produkt pod tytułem „cappuccino” został Polakom obrzydzony
przez pewną firmę na M, która namiętnie pod tą nazwą sprzedaje
rozpuszczalskie ulepki z pseudokawą, pseudomlekiem oraz
nie-pseudo-cukrem. W związku z tym wiele osób można przekonać do
cappuccino dopiero, gdy poda im się dobrze zrobione, prawdziwe,
czyli po prostu espresso
ze spienionym mlekiem w filiżance ok. 150ml. Znam kilka osób, które
po swoim pierwszym cappuccino w życiu stały się jego zagorzałymi
fanami i już nigdy nie zamówiły „kawy z mlekiem osobno”.
Natomiast
wracając do caffè
latte.
Jego
szczególną odmianą jest latte macchiato, które:
- podaje się w szklance
- ma warstwy tworzone przez mleko, kawę i piankę mleczną
- ma nieco więcej pianki, niż standardowa caffè latte: mleko spienia się tak, jak do cappuccino.
To
wszystko nie oznacza, że jest to straszliwie wyrafinowana kawa
związana z wyższym poziomem umiejętności – a za taką jest
przez wielu uważana. Okazuje się tymczasem, że
zachowując kolejność 1. porządne ubicie mleka, 2. wlanie go do
ogrzanej szklanki, 3. przygotowanie espresso, 4. śmiałe wlanie go
do mleka, właściwie trudno coś skopać. I nie, tej brązowej
plamki po wlaniu espresso nie trzeba zakrywać. Jak również mleka
nie trzeba wlewać osobno, a piany dokładać łyżką.
Nie czyńmy mleka z kawą najbardziej skomplikowanym napojem
świata, bo okaże się największym przerostem formy nad treścią w
historii cywilizacji europejskiej!
Istnieje
jednakowoż haczyk. Polacy, którzy uwielbiają warstwowe napitki,
upodobali sobie latte macchiato do tego stopnia, że w głowie im się
nie mieści, że niektórzy
naprawdę wlewają mleko do kawy, a nie odwrotnie, w związku z czym
namiętnie zamawiają „latte” mając na myśli „tę warstwową
kawkę z mleczkiem”. Nie dajmy się zwieść. Możemy się ratować
na kilka sposobów. Najlepiej dopytać „Taką warstwową?”, czy
coś w tym rodzaju. Możemy wyraźnie podzielić je w karcie. Możemy
nie mieć szklanek, tylko kubki do dużych kaw. Warto wyczuć swoich
gości, rozmawiać z nimi, bo przecież to my jesteśmy baristami dla
nich, a nie oni intruzami dla nas. No, może z pewnymi wyjątkami ;-)
Można
też spokojnie gościom zamawiającym „ekspreso” podać „dużą
czarną kawę”. Ci, którzy CHCĄ dostać espresso, wiedzą, że w
tym słowie nie ma K. No, czasem warto się upewnić, czy ktoś nie
próbuje nas zrobić w balona...
Może
jeszcze jakieś kwiatki? Zapraszam do komentowania!
środa, 5 grudnia 2012
Zwykły czerwony samochód poproszę!
Czarna herbata jaka jest – każdy
widzi.
„Zwykła czarna herbata”...
Cóż, fakt, wychowywani w domu na
ekspresowej herbacie, gorzkiej i cierpkiej, trochę bezsmakowej, nie zdajemy sobie sprawy, że określenie "czarna herbata" jest tak pojemne,
jak „chleb” w Polsce. Dla każdego coś miłego!
Wiemy, że herbaty zielone są
nieutlenione, czyli enzymy powodujące fermentację są „mordowane”
szybko, i równie szybko stara się herbatę wysuszyć. Oolongi,
czyli herbaty turkusowe, są nieco dłużej utrzymywane przy życiu:
zanim je wysuszymy czekamy kilka godzin, by w odpowiednich warunkach
liście częściowo się utleniły. Napar uzyskuje wtedy nieco na
łagodności, staje się „ciepły”, bardziej owocowy i miodowy w
odbiorze. A czarne herbaty? Czarne oferują wielką różnorodność:
od delikatnych Darjeelingów po Yunnany... Od łagodnych kolorów i
słodkawego smaku po niemal czarny brąz. Także zawartość kofeiny
będzie tu wyglądała różniście w zależności np. od pory zbioru
liści.
Herbaty czarne (zwane przez Chińczyków
czerwonymi z racji barwy naparu) to te, w których przetwarzaniu
utlenianie było bardziej długotrwałe, często przeciągnięte aż
do momentu, gdy liście same wyschły. W międzyczasie liście roluje
się, by dzięki pękaniu komórek przyspieszyć nieco rzeczone
utlenianie.
Mówię o utlenianiu, czasem jednak te
herbaty są nazywane fermentowanymi. Jest to termin niepoprawny,
bowiem fermentacja to proces przeprowadzany przez mikroorganizmy [np.
fermentacja mlekowa, alkoholowa, propionowa – biorą udział
bakterie], a w herbacie zachodzi tylko proces enzymatycznego
utleniania [enzymy to takie białka, które są rdzennie obecne w
tkankach roślinnych lub zwierzęcych i które m.in. przyspieszają
niektóre reakcje chemiczne – tu utlenianie]. Na koniec herbaty te
są palone, niektóre długo, tak że zachodzą na powierzchni
reakcje Maillarda, o których pisałam przy okazji notki o paleniu kawy. Dobrze
też wspomnieć, że w przypadku czarnej herbaty nie musi nam
koniecznie zależeć na dużej zawartości całych liści, jak to ma
miejsce na przykład w przypadku oolongów.
Podczas
rolowania, które przebiega w sposób dość intensywny, niektóre
liście się łamią i powstaje herbata łamana [ang. broken,
w skrócie B]. Do
określania typów czarnej herbaty określa się też innych liter,
których znaczenie na początku trudno rozszyfrować. Używa
się ich głównie w Indiach. OP to Orange Pekoe, co oznacza cały
liść i jego wielkość
– konkretnie że jest to drugi liść licząc od czubka gałązki.
FOP to odpowiednio Flowery Orange Pekoe, czyli pierwszy listek –
najmniejszy, najbardziej ceniony. Dla odmiany F (umieszczone na końcu
kombinacji: BOPF) to oznaczenie na Fannings, czyli małe kawałki
liści w herbacie łamanej. To
nadal może być całkiem porządna herbata, ale będzie miała nieco
mniej wyrafinowany smak i będzie szybciej „naciągać” w sensie
koloru naparu. Głównie
ten stopień jest używany do torebek z herbatą ekspresową. No,
chyba, że do tych najtańszych: wtedy używa się D – Dust, czyli
pyłu („zmiotek ze
statków”, jak mówią niektórzy). Tu już nie mamy jak ocenić,
co się właściwie nam serwuje...
Darjeeling - liście i napar |
Assam - liście i napar |
Jeżeli
to czytasz, użytkowniku naszych saszetkowych propozycji, spróbuj w
najbliższym czasie naszego Darjeelinga. Miedziany kolor naparu,
delikatna słodycz, goryczka, rześkość, dają wspaniałe oparcie
dla aromatów: lekko drzewnego, ale potężnie owocowego – śliwki,
brzoskwinie, morele, aż w kierunku wanilii. I teraz – jak bardzo
ten napar się różni od np. Keemuna, Yunnana, Assama, czy mieszanki
Cejlonów, jaką jest nasz Organic Breakfast! Tu mamy raczej ciemny,
brązowy napar z rdzawoczerwonymi refleksami. Oczekujemy też innych
aromatów (uogólniając): drzewnych, przypominających chleb, słód, ciasteczka, ciemny miód, a nawet tytoń, skórę, wosk pszczeli. Znacznie
cięższe to w wydźwięku, prawda? Nawet jeżeli nie umiemy wyczuć
„delikatnego aromatu trufli”, nietrudno zauważyć różnicę w
charakterze między tak zestawionymi dwoma herbatami. Rewelacja!
Dlatego
właśnie przyrównuję zamówienie „zwykła czarna herbata” do
przyjścia do salonu samochodowego ze słowami „poproszę zwykły
czerwony samochód”...
wtorek, 27 listopada 2012
Pani, a ta herbata to sprowadzana?
No, trudno byłoby o inną herbatę,
niż sprowadzana. Nieprzypadkowo do XVII wieku w Europie pito raczej
wino czy piwo, a także napary z dostępnych lokalnie ziół i liści
drzew. Jest tego sporo: mięta, rumianek, lawenda, pokrzywa,
dziurawiec, szałwia, liść lipy. Jednak to właśnie herbata,
dotarłszy na nasz kontynent, spodobała się ludziom powszechnie do
tego stopnia, że teraz ze świecą szukać człowieka, który w
ogóle herbaty nie pija (osobiście znam jednego). Herbata bardzo szybko przyjęła się na dworach europejskich i stała się przedmiotem handlu z Chinami, które zapewniły sobie status monopolisty.
No cóż, kawa też jest sprowadzana.
Właściwie też od niedawna: przyjmuje się, że pierwsze
„europejskie” worki z kawą to te spod Wiednia – łupy po
bitwie z 1683 roku, ale prawdopodobnie pierwsi byli Wenecjanie, którzy
mieliby sprowadzić ją koło roku 1615. Tak więc lokalnie i w pełni „slowfoodowo” możemy
popijać sobie „kawę” z żołędzi.
Słowo "kawa" jest absolutną kalką z arabskiego kahwah - dlatego w całej Europie nazywa się tak samo: café,
caffè, coffee, Kaffee,
kahvi, kava (nawet w językach nieindoeuropejskich).
Z drugiej strony nazwa "herbata" jest sama dość wyjątkowa. We wielu językach nazywa się ona podobnie jak w Chinach: te, tea, itd. Jednak jest też nazwa "ch'a-ye" - liście herbaty - skąd wzięła się nazwa "czaj" używana w językach słowiańskich. W Polsce przyjęła się nazwa, jaką posługiwali się holenderscy kupcy, od których kupiliśmy pierwsze liście: "herba [roślina] tee [zlatynizowane słowo chińskie]". Ale wodę gotujemy w czajniku...
Właściwie tylko kontynent europejski
został przez los tak smutno pokarany: na każdym innym
znajdzie się co najmniej jedną z tych roślin: kawowce lub krzewy herbaciane. Popatrzcie na mapkę
poniżej. A byłoby tak pięknie...
Ciekawe, że obie te rośliny wymagają
podobnych warunków klimatycznych: regularnych opadów, mgieł
(zacienienia), wyrównanych temperatur w środku roku (w granicach
5-25ºC). Obie nie znoszą
mrozu, ale też upałów, a także generalnie lepiej zachowują się
na wyżynach, w górach, lub przynajmniej na pagórkowatym terenie
(zarówno w przypadku kawy, jak i herbaty wysoko ceni się te
uprawiane w górach). W takim razie nic dziwnego, że doskonale
zadomowiły się w strefie międzyzwrotnikowej.
Zbiór, zauważcie, polega na podobnych
do siebie czynnościach, stąd w przypadku tańszej kawy i herbaty
stosuje się zbiór maszynowy, a w przypadku zbioru ręcznego tym
bardziej istotna staje się kwestia, że większość z krajów, które są
zaznaczone na mapie, to kraje rozwijające się...
Mała ciekawostka: wiedzieliście, że
zbiory kawy i herbaty na świecie to ten sam rząd wielkości i że
rozchodzi się o miliardy kilogramów?
Rety, a ja myślałam, że konsumujemy
w biurze połowę produkcji światowej – chyba aż tak dobrze
jeszcze nie jest.
wtorek, 20 listopada 2012
Natomiast zielona herbata MA sens - zielonej herbaty ciąg dalszy
Hasło „zielona herbata” kojarzy
się ludziom różnie: od „cierpkie i niedobre” przez „cienkie,
blade, mało smaku”, „dobre, choć niewyraźne”, po „pełen
odlot, uwielbiam”. Wszystko byłoby w porządku, bo przecież
ludziom wolno mieć różne zdanie, ale... może oni wcale nie mówią
o tym samym? O JAKIEJ zielonej herbacie jest mowa? Jak ją
przygotowano?
Podobnie byłoby z różnicą między Dragonwell a Hojicha.
Różnorodność herbat, z jakimi
stykam się od pewnego czasu, nieustająco mnie zaskakuje. Także
zróżnicowanie w ramach konkretnych „kolorów” herbaty jest
niezwykłe.
Podczas cyklu produkcji zielonej
herbaty zmierza się do osiągnięcia ładnie prezentujących się
liści, znakomitego naparu i pięknego zapachu. Tradycja obróbki
liści w sposób charakterystyczny dla zielonych herbat jest
oczywiście wynalazkiem chińskim, który do Japonii trafił dopiero
w VIII wieku Naszej Ery, wraz z buddyjskimi mnichami. Obecnie Japonia
produkuje tylko zieloną herbatę – najlepsze jej rodzaje mogą
stawać w szranki z herbatami chińskimi.
Świeże, nie zwiędnięte i nie
utlenione liście herbaty tuż po zbiorze, herbatę pali się, by
zdezaktywować enzymy przyspieszające utlenianie. Nie podgrzewa się
jednak liści do temperatury wyższej niż 100 stopni Celsjusza, żeby
nie spowodować reakcji Maillarda (o której pisałam w poście o
paleniu kawy). W zależności od zamierzonego efektu i tradycji
herbatę pali się w woku, lub mechanicznie w obrotowym bębnie.
Metoda obróbki gorącą parą wodną została wymyślona przez
Japończyków dopiero w XVIII wieku i pozwala zatrzymać więcej
świeżych, delikatnych właściwości listków (także zawartość
witamin mniej ucierpi przy tym sposobie).
Następnym etapem jest zwijanie liści:
w płaskie igiełki, kulki, czy nawet kombinacje liści i kwiatów,
jak to ma miejsce w przypadku herbat „kwitnących”. Tę czynność
można wykonywać na gorąco lub na zimno – różnica wynika z
dojrzałości (a więc i twardości) liścia. Oczywiście najbardziej
wartościowe herbaty będą zwijane ręcznie. Delikatnie zwinięty
liść będzie miał delikatniejszy smak niż zrolowany.
Następnie herbatę należy możliwie
szybko wysuszyć (nie chcemy więdnięcia, ale szybkiej utraty wody).
Różnice, które są tworzone między
liśćmi w trakcie ich obróbki, są łatwo zauważalne przy
herbatach tak bardzo ze sobą kontrastujących jak np. Sencha
(japońska herbata obrabiana parą) i Gunpowder (ciasno zwijana
chińska herbata palona).
Poniżej zamieściłam zdjęcia liści
i naparów. Sencha [po prawej] jest zielona, delikatna, dość rześka (cierpka),
pachnie algami, morzem, roślinami, trochę jak ugotowany szpinak.
Gunpowder [po lewej] tworzy napar bardziej pomarańczowy niż zielony, o
zapachach przypominających wanilię, herbatniki, trochę pikantny,
bardziej gorzki niż cierpki.
Podobnie byłoby z różnicą między Dragonwell a Hojicha.
Hojicha jest „inną” zieloną
herbatą: w Japonii część zbioru herbaty odbywa się maszynowo. Na
krzewach pozostają wtedy resztki liści i ogonki liściowe. Zbiera
się je (tak powstaje herbata Bancha), a następnie pali (tak jak
kawę, nawet do 200 stopni!). Jest to jedna z codziennych herbat w
Japonii. Popatrzcie na liście: są brązowe, ciemne, pachną drewnem
i jakby ciemnymi owocami. Zaparzona – Hojicha odkrywa przed nami
ciemny, brązowo-zielonkawy, aromatyczny napar. W aromacie trochę
drewna i orzechów, trochę morskiego zapachu alg. W smaku –
zaskoczenie! - zawiesistość podobna do syropu i masła, długo
pozostający w ustach słodkawy smak.
Dragonwell (czyli Long Jing) to jeden z
herbacianych Klasyków. Wprawdzie jest to herbata palona (do 100
stopni), ale znacznie łagodniejsza od Hojichy. Pochodzi z
pierwszego, wiosennego zbioru. W dalszym ciągu jednak niemożliwe
są do kupienia liście z pierwszych dni zbioru: są one oddawane
przedstawicielom rządu jako najlepsze (czy zamierzamy bawić się w
politykę na tym blogu?).
Liście Dragonwell są takiego samego
kształtu jak pąki liściowe (omawiane przy okazji białej herbaty).
Otrzymanie takiego kształtu i tego pięknego złotawego koloru
wymaga wprawnego, powolnego palenia na patelni przez około 2 minuty
i formowania ręcznego. Wytwarzają się aromaty wanilii, czekolady,
w naparze również akcenty mineralne, zielone (cukinia, karczochy),
morskie (algi), herbatnikowe. Sam napar jest gorzkawo-cierpkawy,
delikatnie słodki, złoty i lśniący, o pełnym body.
W tej różnorodności liście te można
zaparzać w tradycyjny, wschodni sposób: redukując ilość wody,
zwiększając ilość liści, zalewać wodą wiele razy, ale na
krótko.
Metody europejskie każą dozować koło
2 gramów na 400ml wody, która nie powinna być gorętsza niż 80
stopni (tj. mniej więcej woda z warnika wlana do zimnego dzbanka).
Niemiła cierpkość w naparze bierze się raczej ze zbyt gorącej
wody, niż z przedłużenia zaparzania, ale doradzajmy gościom
zaparzanie herbaty przez nie dłużej niż 3 minuty. Nie reagujmy też
źle na prośbę o ponowne zaparzenie tych samych liści: niektórzy
doradzają nawet, by pierwszy napar wylewać, a próbować dopiero
drugiego!
poniedziałek, 12 listopada 2012
Ziołowo, bezkofeinowo, przeciw-przeziębieniowo!
Z cyklu: czy wiesz, co (pi)jesz?
Zaznaczyłam już
w poście ze schematem pt. „Ściąga”, że oprócz herbat
robionych z liści herbacianych (obrabianych na różne sposoby),
istnieją też napary z innych roślin: rooibosa, rumianku, mięty,
itd. Są to naturalne składniki mające wpływ na samopoczucie –
wpisują się zatem w trend „wellness”, który panuje ostatnio w
rozwiniętych krajach. Z jednej strony: to świetnie – z drugiej:
uwaga na przedawkowanie niektórych ziół! Sama kiedyś zatrułam
się melisą pijąc raptem dwa kubki dziennie przez tydzień
(niezapomniane wrażenie typu „świat jak przez watę” - nie
polecam)...
Mighty Leaf African Nectar |
Rooibos [czyt.
rojbos] smakuje podobnie do herbaty: ma trochę karmelowy, trochę
cierpkawy smak, słodowo-roślinny zapach. Mimo wszystko – to
zupełnie inna roślina, niespokrewniona z Camellia sinensis choć z liśćmi postępuje się podobnie,
jak przy herbacie! Czerwonokrzew afrykański (Aspalathus
linearis)
pochodzi z Afryki, i z języka afrikaans
nazywa się po prostu czerwonym (rooi) krzakiem (bos). Liście tego
krzewu, po zwiędnięciu, oksydowaniu i ususzeniu, tnie się na
drobne 2-3 milimetrowe kawałki.
Napar nie zawiera
kofeiny ani tanin (garbników), przez co jest niezwykle łagodny dla
żołądka. Wspomaga trawienie, działa przeciwalergicznie,
przeciw-astmatycznie. W dodatku zawiera wielką ilość
przeciwutleniaczy. W tradycyjnej medycynie południowoafrykańskiej
był używany także do leczenia problemów skórnych.
Napar z rooibosa
jest popularny w Niemczech i Wielkiej Brytanii. Czysty rooibos pija
się tam często z miodem i mlekiem, albo z cytryną. Z drugiej
strony bardzo pasuje do słodyczy owoców południowych, kwaskowości hibiskusa i innych kwiatów - jak to
zostało uczynione w African Nectar. W naparze Chocolate Mint Truffle
rooibos został połączony z miętą i czekoladą: obłędne!
Mighty Leaf Chamomile Citrus |
Rumianek jest od
wieków znanym lekarstwem – działa przeciwbakteryjnie,
przeciwstresowo, przeciwgrzybicznie, rozluźnia, pomaga zasnąć.
Prawdziwy z niego domowy lekarz! Jako napar używa się tylko jednego
gatunku rumianku: Matricaria
chamomilla.
Początkowo
był znany w Europie i Azji, obecnie także w Australii i Ameryce
Północnej. Tu
mała uwaga: rumianek można przedawkować! Można być też mieć na
niego alergię.
Mięta jest
rośliną znaną właściwie na całym świecie i to od tysiącleci.
Jest to rodzaj roślin, do którego należy ponad 30 gatunków, które
są rozpowszechnione głownie w Europie, Azji i Afryce. Niektóre
gatunki (np. mięta pieprzowa) są znane ze swego leczniczego
działania (zwiększanie
wydzielania soku żołądkowego, pobudzanie wytwarzania żółci,
usprawnianie pracy jelit, przy zaburzeniach trawienia, w schorzeniach
wątroby i dróg żółciowych, działanie przeciwbakteryjne i
nieznacznie uspokajające). Inne gatunki są głównie roślinami
przyprawowymi. W wielu krajach mięta
jest obecna w kuchni jako składnik potraw mięsnych (, w sosach lub
deserach. Mięta może też być dodatkiem w mieszankach herbacianych
– w bliskowschodnich ceremoniach herbacianych miesza się ją z
mocną zieloną herbatą chińską (np. Gunpowder) i podaje słodką,
z cukrem. Proponuję Marrakesh Mint serwować z miodem lub cukrem –
jest pysznie pobudzająca i doskonale pasuje do pikantnych potraw
kuchni wschodnich.
Imbir jest
kojarzony głównie z kuchniami azjatyckimi, i słusznie, bo pochodzi
z Chin, ale jego kariera zdecydowanie rozprzestrzeniła się po
świecie. Pewnie z tego powodu już nie występuje w stanie dzikim...
Jego rozpowszechnienie w kuchniach regionalnych jest imponujące.
Przecież nawet polskie pierniki trudno sobie wyobrazić bez tej
przyprawy! W całej Azji jest też znany napar z imbiru, zwykle
serwowany z miodem, jako napój rozgrzewający, pobudzający. Zresztą
lista przypisywanych imbirowi właściwości nie ma końca: ma
przyspieszać krążenie krwi i limfy w organizmie, działać
przeciw-przeziębieniowo, przeciw-kaszlowo, antybakteryjnie. W Kongu
imbir utarty z mango był uważany za panaceum. Imbir jest dobry na
wszystko – i w dodatku niemal do wszystkiego: od dodatku do sushi,
przez cudowne zupy z dyni i marchewki, po napary z miodem pite z
rana. Rety, i kandyzowany imbir! Przy listopadowej aurze np. nasza Ginger Twist zdecydowanie
przyda się wszystkim, którzy mają wrażenie, że „coś ich
zaczyna brać”... A, jeszcze jedno: częścią rośliny używaną przez nas jest kłącze, nie korzeń.
Trawa cytrynowa,
zwana też citronellą, to roślina mająca tak silne działanie
antyseptyczne, że olejku z niej używa się do produkcji mydeł
dezynfekcyjnych. Nieprzekonani? Działa tak silnie, że można jej
używać w żywności jako naturalnego konserwantu. Idealna dla nas, Polaków, wiecznie pociągających (nosami)... Działa przeciw-kaszlowo,
świetna przy przeziębieniach. Na szczęście jest nie tylko zdrowa,
ale i smaczna – w naparach, ale też jako dodatek w kuchniach
azjatyckich – do drobiu, owoców morza, ryb, warzyw; w curry i
zupach: nadaje im delikatnie cytrynowy, gorzkawy smak. Ginger Twist
właśnie trawie cytrynowej zawdzięcza swój niepowtarzalny aromat!
Tyle na dziś.
Jeszcze tylko dodam, że wszystkie napary można zaparzać wrzątkiem
i już możemy przystąpić do wieczornego, bezkofeinowego siorbania
:-)
poniedziałek, 5 listopada 2012
Zielona kawa jest bez sensu...
Ostatnio pojawia się na rynku sporo produktów mających w składzie zieloną kawę. Jest ona dodawana jako źródło przeciwutleniaczy (do kosmetyków, a także kawy rozpuszczalnej!), i pewnie jako magiczne zaklęcie mające zwiększyć sprzedaż...
Przeciwutleniacze to takie związki chemiczne, występujące naturalnie lub dodawane do żywności, które przeciwdziałają utlenianiu innych związków chemicznych – są np. naturalnym konserwantem w maślance (kwas mlekowy), w owocach (kwas askorbinowy – witamina C), w olejach (tokoferole, czyli witamina E). Ludzie zachwycili się nimi, bo właśnie swobodne utlenianie zachodzące w naszych komórkach, powoduje fizyczne starzenie się ciała. Między innymi dlatego owoce i oleje roślinne są zdrowe.
Trzeba pamiętać, że po pierwsze
każdy antyoksydant może występować też w roli oksydanta (jeżeli
jest go zbyt dużo). Nie można więc przesadzać z opychaniem się suplementami zawierającymi przeciwutleniacze, bo mogą zadziałać odwrotnie do naszego zamierzenia.
Po drugie: nie można dać się
zwariować. W tej chwili właściwie do każdego soku jest dodawany
zestaw witamin, jemy dużo tłuszczów roślinnych, owoce, warzywa.
Pijemy też kawę i herbatę, w których (mimo obróbki termicznej)
jest tych przeciwutleniaczy mnóstwo.
Zatem: kosmetyki z zieloną kawą –
tak. Jemy i pijemy jednak te rzeczy, które są smaczne. Zielona kawa
jest jak pestka wiśni: nie pachnie, jest twarda, napar z
potłuczonych pestek nie byłby smaczny. Odradzam.
Po trzecie: warto też powiedzieć, co
się dzieje z kawą podczas jej palenia, że powstają w niej kolejne
związki o charakterze przeciwutleniaczy!
Po pierwsze widzimy, że ziarno kawy
powiększa się, puchnie, pęka. Wyparowuje z niego większość wody.
Ściany komórkowe zmieniają się z twardych w kruche. Dlatego
będziemy w stanie tę kawę potraktować młynkiem i zmielić.
Ale tym, co przede wszystkim kojarzy
się z paleniem kawy jest zmiana koloru i pojawienie się zapachu!
Kawa zmienia kolor częściowo z powodu karmelizacji cukrów, jakie
są w niej obecne, ale w większej mierze z powodu zachodzących tzw.
reakcji Maillarda [czyt. Majarda]. Są to reakcje przebiegające
między cukrami a aminokwasami (składowymi białek), które
przebiegają pod wpływem temperatury. Tworzą się związki
zapachowe, a także melanoidyny – brunatne barwniki, które mają
właściwości przeciwutleniające. Udowodniono także ich
właściwości przeciwdziałające owrzodzeniu żołądka!
Takie reakcje zachodzą też podczas
innych czynności w kuchni, gdzie wchodzą w grę białka, cukry i
wysoka temperatura. Dlatego często porównuję proces palenia kawy
do pieczenia ciasta.
Jeżeli będziemy dalej kawę prażyć,
związki te będą się węglić. W kawie interesuje nas głównie
ten moment, gdy jest ona już brązowa, ale jeszcze nie ma na sobie
olejków (jeżeli są na zewnątrz, szybciej jełczeją, a my chcemy
je zachować).
W dodatku każdy z kawowych singli "lubi" być palony inaczej - tak jak inaczej pieczemy ciasto drożdżowe, a inaczej sernik. Wypalacz, wiedząc jaki efekt chce uzyskać, pali kawy osobno, by każda z nich osiągnęła punkt idealny. Dopiero później je miesza. Jak wielką wiedzę musi mieć taka osoba, a także jak rozwiniętą wyobraźnię, zdolności węchowe, można tylko podejrzewać. Widzimy jednak, że musi to być wspaniałe połączenie sztuki i wiedzy chemicznej i fizycznej. Lubię o tym myśleć, gdy próbuję nowych kaw i gdy odkrywam wspaniałą złożoność mieszanek, z którymi pracuję na co dzień.
Wątpię więc, czy szał "zielonej kawy" potrwa długo...
niedziela, 28 października 2012
There is no X in espresso!
Na początek kawowego szaleństwa,
jakie zamierzam Wam zafundować (sama na dobre wpadłszy w herbatę)
opowiem, co to jest espresso, skąd wzięła się jego nazwa,
dlaczego przyjęło się w gastronomii i dlaczego nie używa się do
niego singli, czyli „kaw jednorodnych”.
Warto zauważyć, że espresso, jakie wykonujemy, niezależnie od tego, jakiej mieszanki ziaren i jakiego sprzętu używamy, ma pewne cechy charakterystyczne. Zawsze, gdy rozmawiamy o espresso z kursantami, szukamy w nim trochę kwaskowatości, trochę goryczy, nieco słodyczy, i tego, żeby było okrągłe, a nie drapiące w podniebienie. Patrzymy też na cremę: nie może być zbyt jasna, ani zbyt ciemna; powinna być gładka, lśniąca, trwała, elastyczna. Taki „profil sensoryczny” (czyli zestaw cech smakowych, zapachowych, dotykowych, wizualnych) został przedstawiony na tym diagramie:
Warto zauważyć, że espresso, jakie wykonujemy, niezależnie od tego, jakiej mieszanki ziaren i jakiego sprzętu używamy, ma pewne cechy charakterystyczne. Zawsze, gdy rozmawiamy o espresso z kursantami, szukamy w nim trochę kwaskowatości, trochę goryczy, nieco słodyczy, i tego, żeby było okrągłe, a nie drapiące w podniebienie. Patrzymy też na cremę: nie może być zbyt jasna, ani zbyt ciemna; powinna być gładka, lśniąca, trwała, elastyczna. Taki „profil sensoryczny” (czyli zestaw cech smakowych, zapachowych, dotykowych, wizualnych) został przedstawiony na tym diagramie:
Przetłumaczony na język polski diagram opracowany przez INEI |
Wszystkie cechy, o których mowa,
zostały oznaczone na skali od 0 do 9.
Kawa, której profil mieści się
między czerwonymi liniami, a także spełnia kilka innych kryteriów,
może być nazwana espresso. Inne kryteria to między innymi:
wielkość napoju, czas ekstrakcji, ilość użytej kawy, temperatura
naparu, a nawet zawartość substancji stałych! Ciekawe, że w ciągu
stu lat od powstania tego napoju jego definicja tak się rozszerzyła.
Początkowo chodziło tylko o to, by był to napar z kawy
przyrządzony na żądanie gościa, ze świeżo zmielonej i świeżo
wypalonej kawy. To właśnie znaczyło określenie "caffè-espress".
Ponad sto lat temu, gdy włoscy
robotnicy spieszyli się do fabryk, ktoś wymyślił, że kawę
dobrze by było wypić szybko, żeby była mocno pobudzająca i mało
rozgrzewająca. Właściwie przez cały początek XX wieku
kombinowano, jak „produkcję” takiego napoju ułatwić,
przyspieszyć, a samą kawę uczynić bardziej pyszną. Trwała
ewolucja maszyn do espresso, która skutkuje teraz nawet
elektronicznym sterowaniem temperaturą i ciśnieniem w każdej
grupie ekspresu osobno!
Trwały też prace nad mieszankami
kawowymi. Różne single (czyli kawy z konkretnych miejsc
pochodzenia) mają bardzo różne profile: w jednym będzie to
cytrusowa kwaskowość i grzankowa słodycz w smaku; w innym
delikatność; w innym trafimy na więcej czekolady w smaku, a zapach
będzie jak mieszanka suszonych owoców. Świetnie. Ale nie zależy
nam na tym, by gość przychodząc do naszej kawiarni za każdym
razem dostał inną kawę: czasem gorzką i czekoladową, innym razem
kwaśną jak grejpfrut. Chcemy zaproponować mu zawsze taką samą,
dobrą kawę – zrównoważoną w smaku i aromacie. Proponujemy mu
więc kawę wykonaną z mieszanki singli. W każdej szanującej się
palarni pilnuje się, by każda torba danej mieszanki była taka
sama. Świadczyć o tym będzie nie tyle skład mieszanek (bo kawy
jednorodne mogą same się zmieniać co zbiór), ale raczej
umiejętność by tak dostępne single wymieszać, by za każdym
razem otrzymać taki sam profil.
Oczywiście można to czynić wtedy, gdy jest się pewnym swego - że każda z kaw jednorodnych jest dobra, że dobrze się ją wypaliło, itd. o tym mówią jeszcze inne znaki, które są umieszczone na opakowaniach.
Włoska organizacja CSC wydaje certyfikaty kawom zachowującym najwyższą jakość. Każda torba ma hologram z osobnym numerem poświadczającym monitorowanie produktu. |
Gwarancje produkcji: wielokrotne testowanie, prześwietlanie w podczerwieni, palenie singli osobno, długie palenie w niskiej temperaturze. |
Myślę, że między innymi dzięki tej
powtarzalności espresso stało się w wielu krajach (szczególnie
dość ciepłych – we Włoszech, Hiszpanii i Francji) synonimem
kawy.
Z drugiej strony z pewnością jest to
szybkość wykonania. Wyszkolony barista i porządna maszyna to duet
zdolny wyprodukować najwięcej kaw w najkrótszym czasie.
Może się też nasunąć refleksja, że w espresso stosunkowo duża jest rola człowieka (artysty czy rzemieślnika?) - to on tworzy mieszankę kaw.
Uważam też, że w espresso mimo
wszystko najmniej jest do „skopania”. Wiele czynników mających
wpływ na jakość produktu załatwia nam porządny sprzęt. Mam na
myśli stabilność termiczną maszyn, stałość ciśnienia
wytwarzanego przez pompę, a ostatnio także porcję kawy, którą
można zaprogramować w młynku.
Dlatego właśnie barista, który potrafi dopasować do takiego "układu" grubość mielenia kawy jest na wagę złota: panuje nad praktycznie ostatnią zmienną, która nie została jeszcze zagarnięta przez zaprogramowane sprzęty.
Cieszmy się tą resztką, która nam została!
Diagram INEI pochodzi ze stron http://www.espressoitaliano.org/
sobota, 20 października 2012
Takie białe ziarenka...?
Myślałam, że po kilku latach nic nie jest mnie w stanie zaskoczyć, jeżeli chodzi o tzw. obsługę klienta w kawiarni. Historia, autentyk, jest z Gdyni.
Gość: Dzień dobry, poproszę kawę.
Barista: Białą? Czarną?
Gość: No właśnie... proszę mi powiedzieć... Biała kawa jest z takich... białych ziaren?
Moi drodzy. Nie. Biała kawa to po prostu "czarna kawa z mlekiem" :-)
Po poprawnym spienianiu wymieszajmy mleko – uzyska ono jeszcze bardziej lśniący wygląd. Teraz rozdzielmy mleko na dwa dzbanki – tak, aby pierwszy był wypełniony do połowy. Dlaczego? Najłatwiej się nauczyć ruchów, które powtarza się wiele razy tak samo. Lejmy więc z połowy dzbanka. Na początek z góry, przemieszczając nieco strumień mleka, aby crema nie została wciągnięta pod powierzchnię. Wypełniwszy filiżankę do połowy, opuszczamy dzbanek niżej – tak, że czasem wręcz usłyszymy brzęk dzióbka dzbanka o brzeg filiżanki – wtedy pianka zaczyna zostawiać biały ślad. Po środku filiżanki tworzy się biała, okrągła plama, którą zmieniamy w serce przeciągając strumieniem mleka przez środek... Tak powstaje "serce".
A tak będzie wyglądała "rozeta".
Znam osoby, które zawody latte art porównują właśnie do zawodów w artystycznym prasowaniu koszul... Jasne, zanim zaczniemy się bawić ozdobami: na pierwszym miejscu stoi zawsze dobra kawa (z czarnych ziarenek) i poprawność. I to, że gość czeka przy stoliku na swoją kawę...
Gość: Dzień dobry, poproszę kawę.
Barista: Białą? Czarną?
Gość: No właśnie... proszę mi powiedzieć... Biała kawa jest z takich... białych ziaren?
Moi drodzy. Nie. Biała kawa to po prostu "czarna kawa z mlekiem" :-)
Co mają ze sobą wspólnego prasowanie, pilates i
mleko?
Chyba nic – oprócz tego, że prasując (sukienkę lub koszulę), ćwicząc
pilates i nalewając mleko do kawy można kompletnie zapomnieć o
reszcie świata. Latte art to ten rodzaj cudownie relaksujących
czynności, w których człowiek MUSI totalnie skupić się na tym,
co robi, bo inaczej skutek będzie nędzny. Dzięki temu - znów - na chwilę zapomina się o hałasie świata.
Po pierwszych
frustrujących próbach ze spienianiem i nalewaniem mleka do kawy
zaczyna się pojmować, że latte art to nie tylko fajny chwyt
pomagający przyciągnąć gości (i nakazujący im zostawić
napiwek), ale też przyjemna czynność.
Do głosu dochodzi też kreatywność.
Rysunek na niemal każdym cappuccino, jakie wychodzi spod dzbanków
moich kursantów, staje się obiektem dywagacji: czy to galaktyka
spiralna? tukan na gałęzi? płód? rakieta osiągająca prędkość
dźwięku? A to tylko propozycje z ostatniego tygodnia! Pewnego dnia
będzie odwrotnie: można wymyślić, co chce się namalować i po
prostu to stworzyć!
W porządku. A więc mamy konkurencję
w której poza technicznymi obwarowaniami dotyczącymi cappuccino
(dobre espresso, odpowiedniej wielkości filiżanka, odpowiednia temperatura i konsystencja mleka,
brązowa obwódka, coś białego w środku), mamy też inne,
dotyczące już stricte latte artu: kontrast między składnikami,
harmonię, trudność techniczną i kreatywność wzoru,
powtarzalność (czyli to, czy umiemy powtórzyć wzór, który
nalaliśmy poprzednio). Takie właśnie są wyróżniki, gdy
sędziowie oceniają malunki zawodników na zawodach latte art (tu można obejrzeć regulamin i formularze ocen sędziów).
Ostatnie takie mistrzostwa (SCAE Mistrzostwa Polski Latte Art) odbyły
się w zeszłym tygodniu w Poznaniu podczas targów Polagra Gastro. Są one eliminacjami do mistrzostw międzynarodowych (World Latte Art Championship). W
niektórych konkurencjach można tam używać „patyczków” do
malowania na kawie, ale podstawą są jednak wzory malowane metodą
free pour, czyli tylko przy pomocy lania mleka z dzbanka.
Wzory Agnieszki Rojewskiej wykonane z użyciem techniki etching, czyli patyczków |
Wzór free pour Michała Pluty z ostatnich zawodów (zdjęcie SCAE PL) |
Moim zdaniem to właśnie one są najbardziej godne uwagi, bo wymagają dużych umiejętności manualnych. Można zauważyć, że takie wzory powstają przeważnie jako modyfikacja i łączenie dwóch podstawowych: rozety (czyli listka) i serca.
Serce |
Rozeta (vel rozetka, rosetta, paprotka, listek) |
Ale jak zrobić prawidłowo proste
wzory?
Zaczynamy od ładnie spienionego
mleka. Ładne to gładkie, lejące, bez widocznych gołym okiem pęcherzy powietrza (konsystencja jogurtowa,
jak niektórzy mówią). Przyjaciółmi ładnego mleka są:
temperatura 65-70 stopni,wirowanie mleka podczas pienienia,
mieszanie mlekiem w dzbanku. Wrogami: zbyt mała ilość mleka przed
spienianiem (powinno być pół dzbanka), przegrzanie go, zbąblenie
(np. wpuszczenie powietrza do mleka pod koniec spieniania).Po poprawnym spienianiu wymieszajmy mleko – uzyska ono jeszcze bardziej lśniący wygląd. Teraz rozdzielmy mleko na dwa dzbanki – tak, aby pierwszy był wypełniony do połowy. Dlaczego? Najłatwiej się nauczyć ruchów, które powtarza się wiele razy tak samo. Lejmy więc z połowy dzbanka. Na początek z góry, przemieszczając nieco strumień mleka, aby crema nie została wciągnięta pod powierzchnię. Wypełniwszy filiżankę do połowy, opuszczamy dzbanek niżej – tak, że czasem wręcz usłyszymy brzęk dzióbka dzbanka o brzeg filiżanki – wtedy pianka zaczyna zostawiać biały ślad. Po środku filiżanki tworzy się biała, okrągła plama, którą zmieniamy w serce przeciągając strumieniem mleka przez środek... Tak powstaje "serce".
Utrzymywanie brązowej powierzchni, zrobienie białej plamy na środku, przecięcie. I mamy serce. |
Utrzymanie brązowej powierzchni, rozbujanie i jej i mleka w dzbanku - białe fale, a na koniec przecięcie. Wcale nie trzeba tu "machać dzbanem"... |
wtorek, 9 października 2012
Ściąga ;-)
W związku z herbacianymi obserwacjami, jakie poczyniłam ostatnio, postanowiłam przyczynić się choć w minimalnym (na razie) stopniu do poprawy jakości herbaty w polskiej gastronomii.
Wyprodukowałam obrazek, który zamieszczam poniżej, który jest w formacie A5, więc można go wydrukować i przykleić sobie (lub swoim pracownikom) do blatu czy ściany. Jest to podręczna instrukcyjka przyrządzania herbaty wraz ze schematem wytwarzania określonych rodzajów herbat.
Każde użycie typu open jest tu jak najbardziej pożądane.
Dlaczego należy ogrzać dzbanek?
- Herbata nie tylko dłużej będzie ciepła, ale też będzie się zaparzać w odpowiedniej temperaturze (szczególnie czarne herbaty i napary).
Jakiej wody powinno się używać?
- Świeżej, źródlanej lub filtrowanej, pierwszy raz gotowanej. Taka woda ma odpowiednią temperaturę, twardość i zawartość tlenu. Nie należy używać wody, którą się wcześniej gotowało, bo wytraciła już ona tlen; podobnie rzecz się ma z długotrwałym gotowaniem wody.
Dlaczego woda z ekspresu do kawy nie jest dobra do herbaty?
- Taka woda ma nieodpowiednią twardość, a w dodatku stoi bardzo długo podgrzana do ponad 100 stopni. Spuszczanie dużych ilości wody z bojlera ma wpływ na szybsze zakamienianie maszyny.
Tym wpisem kończę na razie pisanie o herbacie. Jeszcze ktoś pomyśli, że nic nie wiem o kawie!
Wyprodukowałam obrazek, który zamieszczam poniżej, który jest w formacie A5, więc można go wydrukować i przykleić sobie (lub swoim pracownikom) do blatu czy ściany. Jest to podręczna instrukcyjka przyrządzania herbaty wraz ze schematem wytwarzania określonych rodzajów herbat.
Każde użycie typu open jest tu jak najbardziej pożądane.
Dlaczego należy ogrzać dzbanek?
- Herbata nie tylko dłużej będzie ciepła, ale też będzie się zaparzać w odpowiedniej temperaturze (szczególnie czarne herbaty i napary).
Jakiej wody powinno się używać?
- Świeżej, źródlanej lub filtrowanej, pierwszy raz gotowanej. Taka woda ma odpowiednią temperaturę, twardość i zawartość tlenu. Nie należy używać wody, którą się wcześniej gotowało, bo wytraciła już ona tlen; podobnie rzecz się ma z długotrwałym gotowaniem wody.
Dlaczego woda z ekspresu do kawy nie jest dobra do herbaty?
- Taka woda ma nieodpowiednią twardość, a w dodatku stoi bardzo długo podgrzana do ponad 100 stopni. Spuszczanie dużych ilości wody z bojlera ma wpływ na szybsze zakamienianie maszyny.
Tym wpisem kończę na razie pisanie o herbacie. Jeszcze ktoś pomyśli, że nic nie wiem o kawie!
piątek, 28 września 2012
Ręka - a jednak bardziej głowa
Według wielu praca baristy, jako
„ręki” wśród 4M (wł. mano - ręka), ogranicza się do klepania w przyciski i
machania dzbankiem, aby – dzięki tej żonglerce – zrobić
wrażenie na gościach.
Od dawna staram się tłumaczyć
ludziom, że barista jest centralną częścią systemu espresso –
jest mózgiem operacji pt. „kawa”...
Zaczyna się oczywiście od klepania.
Odepnij, wybij, wyczyść, zmiel, przyciśnij, zapnij, sięgnij.
Lista czynności jest niekrótka, ale każda z nich ma swój wyraźny, zdefiniowany cel. No dobrze, wiele osób opanowawszy dobrze schemat działania przy ekspresie,
będzie już u końca swojej kawowej podróży. Dobre i to: w
dogodnych warunkach, przy znanym sobie sprzęcie, taka osoba
przygotuje przyzwoite kawy według receptur, które się jej pokaże.
Ale czy nazwiemy kierowcą osobę, która potrafi tylko na sucho przekładać
biegi i kręcić kierownicą? Dlatego właśnie słowo „barista”,
nawet nie zadomowione jeszcze w polszczyźnie, zdewaluowane przez
sieciowe kawiarnie, które nazywają tak każdą osobę klepiącą w
przyciski, straciło swój początkowy prestiż i blask. Czego
jeszcze potrzeba bariście, by naprawdę baristą był?
Według mnie następnym etapem w nauce
jest ten, kiedy człowiek uświadamia sobie różnice: najpierw
między espresso z przemiału x a espresso z przemiału y; następnie
między młynkami, ekspresami, dyszami, kawami (mieszankami). To już
sporo wiedzy. Należałoby wiedzieć, czym się różnią od siebie
Faema i La Marzocco, Brasilia i Dalla Corte. Po co? By pracując na
co dzień ze swoim sprzętem, móc lepiej się z nim obchodzić,
dostosowywać jego pracę do warunków, jakie panują na zewnątrz.
By ustawić młynek porządnie – na swoje własne wyczucie. By
zrozumieć, na co może liczyć ze strony kawy i sprzętu, jaki ma
do dyspozycji. Z pewnością na tym etapie trzeba już wypić morze
kawy: dobrej i złej, swojej i cudzej. Trzeba o tejże kawie co nieco
się dowiedzieć: skąd pochodzi? jak była uprawiana? jak obrabiana?
czy ktoś sprawdził, jakiej jest jakości? w jaki sposób ją
wypalił? czy to dobrze, czy źle? Dopiero na tym etapie można zrobić porządną kawę: powtarzalną filiżanka za filiżanką, dzień za dniem.
Czyli – teraz mamy etap, na którym
umiemy poruszać się samochodem w normalnym ruchu miejskim: nie
zawsze pogoda jest idealna, nie zawsze auto jest nam w stu procentach
przyjazne, ale my potrafimy reagować na to, co się dzieje i
dojedziemy do celu.
Gdyby jednak moja praca jako trenera
miała za sobą tylko te dwa elementy, z pewnością nie zostałabym
z kawą i herbatą na dłużej. Gdybym uczyła tylko klepania i radzenia sobie w normalnym ruchu,
szybko by mnie ta praca znudziła. Ludzie wprawdzie różni, różne
kawy, ekspresy i młynki, różne receptury i charakterystyczne
problemy lokali, które odwiedzam. Ale obracałabym się tylko w
zakresie przyciskologii.
Kawy i herbaty kryją w sobie piękno,
które nie polega tylko na zmysłowej przyjemności z ich picia.
Jasne, to ważna część, bez niej pewnie nikt z nas nie zajmowałby
się tymi produktami.
Kilka lat temu zafascynowało mnie, że
nad filiżanką można się zatrzymać na chwilę w ciągu dnia. Ta
chwila, gdy nie musimy nigdzie indziej być i o niczym myśleć,
jest wyjątkowa i charakterystyczna dla małych przyjemności.
Zauważyłam, że tak piją kawę Włosi: często nie wymieniają
uwag, nie gawędzą z baristą, tylko patrzą w dal i po wypitym
naparstku kawy pędzą dalej. Na naszej stronie internetowej widnieje
cytat „Herbatę się pija, by zapomnieć o hałasie świata”.
Myślę, że dokładnie to robią Włosi przez te trzydzieści sekund
przy kontuarze: zapominają o hałasie świata.
Dlatego nie zaczęłam pić kawy w domu
(bo dom sam w sobie to zatrzymanie), dlatego rozdzielam „służbowe
picie kawy” od „prywatnego picia kawy”. „Służbowe” też
bywa przyjemne – ale nie bywa chwilą ciszy.
Ale jest jeszcze kolejne dno. Jesteś baristą: ostatnim ogniwkiem w
długim łańcuchu producentów kawy: produkuje plantator, ale też
zbieracz kawy, pracownicy plantacji, a później wypalacz i
pracownicy palarni. Każdy z nich ma dużą wiedzę, doświadczenie,
a niektórzy są dziedzicami wielopokoleniowej tradycji. Możemy się
śmiać, że to pretensjonalne, ale właściwie tylko od nas zależy
(przy tym ekspresie, przy tym młynku i z tamperem w ręku), czy ich
praca zostanie doceniona, czy pójdzie na marne. Wspaniale się
składa, że zarówno kawa, jak i herbata, które mamy w ofercie, nie
są przemysłowymi produktami wielkich fabryk, lecz konkretnych ludzi
(czy ma znaczenie, czy nazwiemy ich artystami czy rzemieślnikami?)
Wiele osób, by podkreślić społeczne
znaczenie, angażuje się w rozmaite ruchy (np. Fair Trade). Nigdy
nie lubiłam przynależeć i oblepiać się etykietkami, ale tym, co
można – i należy! - zrobić, jest docenianie pracy wielu ludzi,
którzy złożyli się na tę kupkę kawy, którą masz właśnie w
sitku portafiltra i po prostu zrobienie jej dobrze.
Do przyciskologii należy więc
dołączyć świadomość tego, co się robi: na poziomie płytkim
(wiedzieć, po co dokładnie poziomuje się kawę w sitku, itp.) i na
poziomach głębszych (świadomość kulturowa, społeczna, itd.) i szacunek.
Myślę, że to ważne – nie tylko w pracy baristy, ale w każdej
wykonywanej czynności.
poniedziałek, 3 września 2012
Nie ma jak umami!
Zeszły tydzień upłynął pod znakiem
rosołu, i to zupełnie nie dlatego, że było zimno i raczyłam się
bulionem.
Zaczęło się od tego, że w czwartek
kawa pachnąca grejpfrutowo, wydała mi się taka mięsno-rosołowa w
smaku. Trochę dziwne mi się to zdało, bo nasza CSC nigdy nie
ujawniła przede mną takiego swego charakteru. Generalnie „mięsnie”
kawa mi smakowała tylko raz, pamiętam, wtedy byłam podobnie
zaskoczona...
Następnego dnia ze zwykłą dla mnie
naukowością zabrałam się za białą herbatę.
Piękno pączków, które nie rozwinęły
się w listki, jest uderzające. Jeżeli ktoś chce Wam sprzedać
inną białą herbatę, niż wyglądająca tak, wyśmiejcie go. Tak,
to są CAŁE takie pączki – wyglądają jak srebrne igiełki –
stąd nazwy typu „Silver Needle”, lub „Silver
Tips”.
Pączki, które już za kilka dni
rozwinęłyby się w listki, z których moglibyśmy zrobić zieloną
czy też czarną herbatę, są na krzewie oczywiście bardzo krótko,
tylko kilka dni. Zbiór tych herbat trwa więc właśnie tylko kilka
dni: wczesną wiosną. Delikatny meszek, którym są pokryte, ma
zapobiegać utracie wody, aby pąk nie zwiędnął. Roślina, aby
wyposażyć liście w siłę pozwalającą im się rozwinąć, czyni
je bogatymi w cukry, głównie glukozę. Nierozwinięte pąki są
więc nie tylko delikatne, ale też słodkawe. Aby chronić je przed
słońcem i szkodnikami, krzew wyposaża pąk jeszcze w polifenole i
kofeinę. W białej herbacie jest więc nieco więcej kofeiny, niż w
zielonej i czarnej, ma też ona nieco więcej przeciwutleniaczy. W
procesie przetwarzania pączkom pozwala się lekko zwiędnąć i
natychmiast suszy na powietrzu, dlatego chlorofil nie jest już
intensywnie zielony, a igiełki zyskują ów srebrzysty połysk.
Ale gdzież ten rosół?
Wskazówka w mądrej książce mówiła,
żeby zaparzać tę delikatną herbatę w niskiej temperaturze (około
80 stopni). Mądra strona internetowa zaproponowała coś nieco mniej
intuicyjnego, więc oczywiście wypróbowałam natychmiast właśnie
tę metodę: zaparzać wrzątkiem, ale nie dłużej niż minutę.
„Eee, marnie naciąga” -
pomyślałam, jako spijacz mocnych czarnych herbat - „pewnie będzie
nijaka”. Marnie naciąga? Marnie? Moi drodzy, nigdy nie czułam,
żeby herbata miała takie body, jak ta. Nigdy nie spodziewałam się,
że herbata o tak jasnym kolorze będzie tak bogata w smaku.
Celowo nie mówię tu o aromacie, bo
aromat jest przejrzysty, jasny, kwiatowo-roślinny, słodkawy, nie aż
tak zaskakujący – w końcu to młode pączki z krzewu (może mam
rozbudowaną wyobraźnię).
Smak tej herbaty mnie powalił na
kolana. Skojarzenie z rosołem było absolutne i właśnie tak
zapamiętam mój pierwszy kontakt z porządną białą herbatą.
„Czy to możliwe, żebym czuła
rosół, czyli smak umami, w herbacie?” - zastanowiłam się.
„Gorąca woda lepiej wydobywa umami z
herbaty” - czytam we Fresh Cup. Umami kojarzyło mi się do tej
pory z glonami, mięsem, serami, niektórymi warzywami...
Jak wiadomo białka składają się z
aminokwasów. Każdy z tych aminokwasów ma smak. Kwas glutaminowy i
asparagina mają smak umami – ma go także nukleotyd – kwas
inozynowy.
Od lat '80 jest on uważany za piąty
smak podstawowy, tak jak słodki, słony, gorzki i kwaśny (choć
word ciągle mi podkreśla to słowo!). Nieprzypadkowo zaczęto te
aminokwasy (ich pochodne) dodawać do jedzenia jako „wzmacniacze
smaku”: odczucie smaku umami wzmaga odczuwanie innych smaków,
czyni je wyrazistszymi. Wiemy już zatem, dlaczego nazwano ten smak
tym słowem - „umami” oznacza „pyszny”.
Co więcej – okazuje się, że ludzie
na różnych kontynentach nauczyli się używać składników
zawierających rzeczone aminokwasy jako przypraw (glony kombu,
cebula, por, kapusta pekińska). Wykazano też, że nasz pierwszy
kontakt z tym smakiem zachodzi bardzo wcześnie: w kobiecym mleku
jest dużo wolnego kwasu glutaminowego.
Bogate w ten smak są także: warzywa
(ziemniaki, pomidory, marchew, soja i jej przetwory), sery, mięso (w
tym mięso ryb i owoców morza), grzyby (shiitake, trufle). I zielona
i biała herbata.
W herbacie obecne są składniki
odpowiedzialne za jej słodkawy, gorzkawy, cierpki smak. Tak się
składa, że w nieprzetworzonych liściach jest składnik, który po
przetworzeniu zmienia się w składnik cierpki (zmiana z teaniny –
analogu kwasu glutaminowego – do katechin). Dlatego zielona herbata
jest trochę cierpka – rześka i odświeżająca.
Łatwo będzie z tą wiedzą
stwierdzić, czy herbata biała jest faktycznie nieprzetworzoną
białą herbatą: jeżeli zaparzona wrzątkiem i nie dłużej niż
minutę jest gładka, słodkawa i rosołowata – mamy do czynienia z
produktem porządnym i autentycznym. Cierpkość w białej herbacie
nie tyle świadczy o niej źle, co poświadcza jej
nieautentyczność...
A kawa? Mięsny smaczek jest w kawie zrozumiały: długie cząsteczki olejów mogą powodować takie rosołowate odczucie, ale także wiele związków powstałych podczas palenia ma mięsny zapach. Czuliście go kiedyś? A może coś jeszcze dziwniejszego?
Korzystałam z:
Freshcup.com
M. Harney "A guide to tea"
umamiinfo.com
czwartek, 23 sierpnia 2012
Wstęp do wstępu do podstaw o zielonej herbacie
Z radością donoszę, że od zeszłego tygodnia opijam się herbatą.
Jest to o tyle dziwne, że w różnych kręgach funkcjonuję głównie jako "ta od kawy".
Radość człowieka, który żyje smakami i zapachami, i nagle widzi przed sobą nieodkryty ląd, temat, w który można wskoczyć - jest nieopisana - zatem nie o radości będę dziś pisać, ale o Cudownej Zielonej Herbacie.
Każdy, kto choć przez chwilę poszukiwał herbaty innej, niż "czarna zwykła", natknął się był na herbatę zieloną, zapewne w sklepiku z puszkami z herbatą. Pierwsze, co o niej wiedziałam po takim spotkaniu, to to, że jest cierpka. Tę cierpkość się akceptowało lub nie, zależnie od siły motywacji: moc oddziaływania słów "odchudzający" i "antyoksydanty" jest niezmierzona. Mnie odrzuciło.
Teraz wracam: ale nie ze względu przecież na przeciwutleniacze, ale na smak!
Zachęcam każdego człowieka, któremu zdarza się sprzedawać jedzenie lub napoje - zwłaszcza w gastronomii - by wiedział, co podaje gościom. Właściwy dobór produktu do oczekiwań gościa to plus dla Was. Zapraszam do popróbowania!
Nigdy nie używajcie do herbaty tzw. "wody z ekspresu"! Sprzyja to zakamienianiu maszyny, a woda taka ma nieodpowiednią twardość. Poza tym stoi podgrzana długo i nie ma w niej już tlenu. Najlepiej do herbaty nadaje się... czajnik! Filtrowaną lub źródlaną wodę doprowadzamy do wrzenia (ale nie gotujemy jej zbyt długo i tylko raz!), odczekujemy chwilę, by miała 80 stopni. W tym czasie podgrzewamy gorącą wodą imbryk i filiżankę, czy też kubek. Odmierzamy dwie łyżeczki herbaty na dzbanek (ok. 350-400 ml). Zaparzamy herbatę przez kilka minut i oddzielamy liście od naparu. To ważne, bo później herbata staje się cierpka. Według niektórych zielone liście można zaparzać kilka razy, niektórzy nawet wylewają pierwszy - ich zdaniem zbyt ostry - napar, niektórzy zaparzają tylko raz. To trochę jak ze zwyczajami kawowymi we Włoszech. Można znaleźć swoją własną szkołę: chętnie zaparzam liście z dwa-trzy razy. I nie pijam cappuccino po obiedzie. Teraz uwaga: warto gościowi powiedzieć, by zaparzywszy herbatę w dzbanku wyjął torebkę przepisowym czasie! Jaki jest przepisowy czas? Przyjmijmy na początek, że dla chińskich herbat będzie to koło 2-3 minut, dla japońskich 1-2 minuty.
W poprzednim poście pisałam, czym się różnią od siebie procesy produkcji zielonej i czarnej herbaty, a także oolongów i pu-erhów. Wiemy zatem, że po tym, jak liście wstępnie zwiędną, zatrzymuje się ten proces przy pomocy gorącej pary lub kontaktu z gorącą powierzchnią, następnie zwija lub formuje, a później suszy.
W saszetkach linii MLT i ML Boutique mamy po pięć zielonch herbat. Są one dobre na początek edukowania się o tym znakomitym napitku.
Ziemianka z okresu brązu - rekonstrukcja |
5 tysięcy lat temu w Polsce był las i ludzie w ziemiankach (delikatne przerysowanie), w obszarze Morza Śródziemnego zaczynała się dopiero epoka brązu: ludzie za chwilę zaczną używać pługów, a w Egipcie dopiero za kilkaset lat będzie panował Cheops (ten od piramidy). To było DAWNO. Metody obróbki zielonej herbaty właściwie się od tamtej pory nie zmieniły! Nie wiem, jak u Was, ale we mnie budzi to respekt.
Chińskie zielone herbaty więdną nieco dłużej niż japońskie i nie są obrabiane parą wodną, ale suszone w suszarkach lub na patelniach. To nadaje im trochę aromatów takich jak orzechy, karmel, miód, owoce (to, co w kawie skojarzycie z "aromatami wypalania).
Na początek piękny klasyk - Dragon's Well, czyli Lung Ching (u nas występujący jako Organic Green Dragon i Jade Green Organic) jest wyznacznikiem jakości - inne chińskie zielone będą porównywane do niej niczym każde wino musujące do szampana. A nazwa - Smocza Studnia? To nazwa starego źródła leżącego na jednym ze wzgórz niedaleko miasta Hangzhou, gdzie herbatę uprawia się od około 1700 lat.
Napar jest żółto-zielony, delikatnie orzechowy w zapachu, gładki w smaku, z lekko maślanym zakończeniem. Odpowiada również ludziom, którzy są początkujący w piciu czystej zielonej herbaty. Świetnie smakuje w zestawieniu z czekoladą mleczną i owocami, ale także z delikatnymi potrawami jak sałatki, kurczak, lekkie sery.
Green Tea Tropical |
Jeżeli spotykacie się z kimś, kto nigdy nie próbował zielonej herbaty, zaproponujcie Green Tea Tropical (Green Tea Passion). Obie są mieszankami zielonej herbaty z owocami tropikalnymi i płatkami kwiatów. Jasnozielony napar, odświeżający smak - super pasuje do lekko pikantnych potraw. Dobrze się sprawdza jako herbata mrożona. Dzięki obecności owoców tropikalnych, głównie ananasa, herbaty te mają jeszcze więcej tak uwielbianych przez wszystkich przeciwutleniaczy.
Organic Spring Jasmine i Jasmine Mist Tea to osobna piękna historia i kolejna różnica między tanią a porządną zieloną herbatą. Jaśmin w porządnej herbacie nie bierze się z aromatów rozpylonych w fabryce. Na etapie między zwijaniem a suszeniem rozkłada się liście na tacach przekładając je świeżymi kwiatami jaśminu (tu - perskiego). Kwiaty oddają zapach liściom herbaty, więc później to, czy są obecne w mieszance czy nie, jest drugorzędną sprawą. Jaśmin jest od dawna stosowany w aromaterapii do uspokajania rozchwianych nerwów i leczenia depresji. Delikatny, zielonkawy napar - słodkawy i rześki w wydźwięku. Zapach jaśminu koi, relaksuje. Doskonała do samodzielnego picia, ale też do ostrych potraw.
Marakesh Mint |
Podobnie rzecz się ma z Marrakesh Mint - mieszanką chińskiej Gunpowder z miętą pieprzową. Relaksujący napar idealny po posiłku. Na Bliskim Wschodzie ta mieszanka tradycyjnie pita jest z dużą ilością cukru do małych deserów - na przykład do rachatłukum. Gunpowder (czyli dosłownie "proch strzelniczy"- popatrzcie na nią, a zrozumiecie dlaczego tak się nazywa!) to chińska zielona herbata ręcznie zwijana w malutkie kuleczki, które rozwijają się, gdy zaparzymy herbatę wodą. Napar ma bladozielony kolor, pachnie trochę dymnie, bardzo odświeżająco.
Hojicha |
Podpieczone łodyżki liści mają zapach niczym kawa - także zawiesistość naparu, jego kolor i aromaty dają wręcz kawowe złudzenie. Hojicha pobudza trawienie, więc jest znakomita po obiedzie, ale także do obiadu - jako towarzystwo intensywnych, przyprawionych dań.
Kiedy spróbujecie ich wszystkich, zacznijcie szukać w większym wyborze, jaki mamy w liściach "luzem"! Może pokochacie japońskie herbaty pachnące algami i morzem, może bardziej zasmakują Wam chińskie - takie jak Dragon?
Jedno jest pewne: różnorodność w świecie herbaty jest powalająca, każdy znajdzie coś dla siebie, i warto probować naprawdę dobrej herbaty! A, no i każda herbata ma dużo antyoksydantów - nie tylko zielona. Pijmy więc na zdrowie.
Korzystałam z książki M. Harneya "Guide to Tea", zdjęcie ziemianki pochodzi z Wikipedii, a zdjęcia herbat z materiałów Mighty Leaf.
A teraz konkurs - dla wytrwałych.
Pytanie: czym w procesie produkcji różni się oolong od zielonej herbaty?
Odpowiedzi proszę zostawiać pod tym postem. Wygrywa pierwsza prawidłowa odpowiedź.
Nagroda: ładny herbaciany upominek!
Subskrybuj:
Posty (Atom)