Dawno temu napisałam
artykuł o tym, że w całej Europie na hasło „kawę proszę!”
dostanie się różną kawę. Gdzieniegdzie będzie to espresso
(Włochy, Hiszpania, Portugalia, Francja – choć tu raczej będzie
to złe espresso), gdzie indziej duża filiżanka nieco bardziej
rozwodnionej kawy (Niemcy, Polska), w Skandynawii spotkamy odruch
podania nam kubka z przelewową kawą. Jasne, tak, rzeczy się
zmieniają (tendencja jest w stronę espresso). Chodzi mi jednak –
dzisiaj – o nieporozumienia wynikające z niepełnej znajomości
nomenklatury kawowej. I przez pracowników kawiarni, i przez ich
gości. Z tym, że ci ostatni nie mają obowiązku się w „tym
wszystkim” orientować.
Z moich ulubionych.
Przychodzi gość: „Poproszę macchiato”. Niestety zapytany:
„Espresso macchiato, czy latte macchiato?” odpowiada zdziwiony:
„No, mówię, że macchiato”, albo z całym przekonaniem: „Tak”.
Po przelotnej chęci palnięcia sobie w łeb musimy mimo wszystko
uzgodnić, o który produkt chodzi. Najskuteczniejsze jest pokazanie
naczynia, w jakim powinniśmy gościowi podać jego kawę.
Nieporozumienie bierze się
z podobieństwa nazw i nieznajomości włoskiego, bo macchiato [czyt. makjato] to
słowo oznaczające dokładnie „poplamiony”. Espresso macchiato
to „poplamiona kawa (mlekiem)”, Latte macchiato to „poplamione
mleko (kawą)”. Rzeczone espresso macchiato to kawa z małą
ilością mleka. Nie ma tu ścisłej definicji wszechświatowej, ale
za to każdy zamawiający posiada definicję w swojej głowie. My
musimy się o nią dowiedzieć: mleko do pełna w małej filiżance?
troszkę samej pianki? trochę samego mleka bez pianki? kapka zimnego
mleka? To wszystko jak najbardziej poprawne, więc fajnie się
dowiedzieć od gościa, czego konkretnie oczekuje. To na tyle
specyficzna kawa, że wielu ludzi ma swoją własną jej wizję.
Ech...
Pół biedy, gdy zamówione
zostaje „late makjato”, gorzej „lejt”, „maczjato”, a
nawet „lejt modżajto” (myślę, że to takie mojito, na które
człowiek czeka i czeka, a ono się spóźnia). Radzę wyśmiać się
zawczasu przy komputerze we własnym domu, żeby nikogo nie peszyć.
W ogóle to nieszczęsne
caffè
latte to kupa problemów. Znaczy, no, sterta problemów.
Zamawiając
„latte” we Włoszech dostaniemy szklankę mleka.
Caffè
latte to taka, zwyczajnie, kawa z dużym mlekiem. Tak
– nie z bardzo dużą pianką, niekoniecznie w szklance: może być
kubek, duża filiżanka, itd. Ważne, że mleka w stosunku do kawy
jest więcej, niż w cappuccino...
À
propos cappuccino.
- Poproszę
białą kawę. - Może cappuccino?
- Ale ja nie lubię słodkiej kawy.
Sytuacja
nr 2:
- Widzę,
że macie w karcie cappuccino, dlaczego takie drogie? - No, bo to espresso z mlekiem, cappuccino kosztuje tylko o dwa złote więcej...
- Co mi pani opowiada, cappuccino to takie rozpuszczalne z paczki. Poproszę orzechowe.
Wiadomo,
że produkt pod tytułem „cappuccino” został Polakom obrzydzony
przez pewną firmę na M, która namiętnie pod tą nazwą sprzedaje
rozpuszczalskie ulepki z pseudokawą, pseudomlekiem oraz
nie-pseudo-cukrem. W związku z tym wiele osób można przekonać do
cappuccino dopiero, gdy poda im się dobrze zrobione, prawdziwe,
czyli po prostu espresso
ze spienionym mlekiem w filiżance ok. 150ml. Znam kilka osób, które
po swoim pierwszym cappuccino w życiu stały się jego zagorzałymi
fanami i już nigdy nie zamówiły „kawy z mlekiem osobno”.
Natomiast
wracając do caffè
latte.
Jego
szczególną odmianą jest latte macchiato, które:
- podaje się w szklance
- ma warstwy tworzone przez mleko, kawę i piankę mleczną
- ma nieco więcej pianki, niż standardowa caffè latte: mleko spienia się tak, jak do cappuccino.
To
wszystko nie oznacza, że jest to straszliwie wyrafinowana kawa
związana z wyższym poziomem umiejętności – a za taką jest
przez wielu uważana. Okazuje się tymczasem, że
zachowując kolejność 1. porządne ubicie mleka, 2. wlanie go do
ogrzanej szklanki, 3. przygotowanie espresso, 4. śmiałe wlanie go
do mleka, właściwie trudno coś skopać. I nie, tej brązowej
plamki po wlaniu espresso nie trzeba zakrywać. Jak również mleka
nie trzeba wlewać osobno, a piany dokładać łyżką.
Nie czyńmy mleka z kawą najbardziej skomplikowanym napojem
świata, bo okaże się największym przerostem formy nad treścią w
historii cywilizacji europejskiej!
Istnieje
jednakowoż haczyk. Polacy, którzy uwielbiają warstwowe napitki,
upodobali sobie latte macchiato do tego stopnia, że w głowie im się
nie mieści, że niektórzy
naprawdę wlewają mleko do kawy, a nie odwrotnie, w związku z czym
namiętnie zamawiają „latte” mając na myśli „tę warstwową
kawkę z mleczkiem”. Nie dajmy się zwieść. Możemy się ratować
na kilka sposobów. Najlepiej dopytać „Taką warstwową?”, czy
coś w tym rodzaju. Możemy wyraźnie podzielić je w karcie. Możemy
nie mieć szklanek, tylko kubki do dużych kaw. Warto wyczuć swoich
gości, rozmawiać z nimi, bo przecież to my jesteśmy baristami dla
nich, a nie oni intruzami dla nas. No, może z pewnymi wyjątkami ;-)
Można
też spokojnie gościom zamawiającym „ekspreso” podać „dużą
czarną kawę”. Ci, którzy CHCĄ dostać espresso, wiedzą, że w
tym słowie nie ma K. No, czasem warto się upewnić, czy ktoś nie
próbuje nas zrobić w balona...
Może
jeszcze jakieś kwiatki? Zapraszam do komentowania!
Latte jest dla cielaków!
OdpowiedzUsuńMoże o soy latte (cappuccino/modżajto) kilka słów? :)
Pozdrawiam,
K.
Od razu dla cielaków. No, chyba że dosłownie: wszyscy wiedzą, że mleko to napój dla niedorosłych ssaków. Później je się trawę ;-)
OdpowiedzUsuńMleko sojowe zawsze mi niestety trochę plastikiem podjeżdża, ale spienia się tak samo łatwo/tak samo trudno*, co zwykłe.Byłoby miło, gdyby wszystkie kawiarnie miały sojowe w ofercie, bo wegan coraz więcej. A, no i czekoladowym sojowym wychodzą fajne lattearty.
Niestety klasyka to mimo wszystko mleko krowie, i ono faktycznie pasuje do kawy bezbłędnie...
* niepotrzebne skreślić
Late makinato, mohito i wszystko jasne
OdpowiedzUsuń