Nam, Ludziom Zachodu, nawet nie śniło
się, co można robić z herbatą. To, co robimy z winem, wydaje się
szczytem celebracji; o obrzędach związanych z jedzeniem i piciem –
tak rozbudowanych niegdyś, a także w innych kulturach – prawie
nikt już nie pamięta; na kawie skupiamy się na długość dwóch
łyków.
Być może dlatego zainteresowałam się
metodą przyrządzania herbaty, która nawet nazywa się prowokująco:
Gong Fu Cha, czyli Herbata Pracochłonna.
Zaczęło się od mojej ciekawości w
sprawie relacji ilości liści herbacianych do wody, oraz zasłyszanej
opinii, że na Wschodzie pierwszy napar herbaciany jest wylewany, a
pije się dopiero drugi i kolejne (?!). Urzekły mnie też malutkie
dzbanuszki...
Oddzielanie do ostatniej kropli... Zestaw z kamionki Yixing: dzbanek i morze herbaty, czarka do słuchania (vel "niuchar") oraz czarka na podstawce i chapanie. zdj. camellia-sinensis.com |
W metodzie Gong Fu Cha, której uczę się od grudnia zeszłego roku, relacja liści do wody jest istotnie inna, niż ją znamy z domu: używa się około 4 gramów herbaty (prawie dwa razy więcej, niż np. w saszetkach Mighty Leaf) na dzbanek, który ma pojemność ok. 120 ml (mieści się w damskiej dłoni). Odwrotnie natomiast jest z czasem i liczbą powtórzeń procesu zaparzania: czas wynosi od pół do dwóch minut, a powtórzenia mają sens dlatego, że przy każdym z nich dobra herbata odkrywa przed nami kolejne i kolejne swoje oblicza. Jest to więc metoda nie tylko picia herbaty, ale też – a może przede wszystkim – podziwiania jej.
Dziś pokrótce nakreślę, o co w niej
chodzi. Kto ciekaw bliżej – proszę o komentarze. Przygotowujemy
się do pierwszego publicznego „cuppingu” herbaty taką metodą.
Metodę Pracochłonną stosuje się do
dobrej herbaty o dużych liściach, bez dodatków. Wymyślona została
na Tajwanie, który jest stolicą oolongów, w związku z czym można
całkiem słusznie domniemywać, że właśnie herbaty turkusowe
„wychodzą” w niej wzorcowo, ale nadaje się ona także do innych
rodzajów herbaty: białej, zielonej, czarnej, pu-erhów.
Gaiwan i jego prawidłowe trzymanie. zdj. drinks.seriouseats.com |
Herbatę zaparza się w wygrzanym
dzbanku z glinki (tylko herbaty utleniane - to te dzbanki się "hoduje") lub w porcelanowym
gaiwanie [czyt. gaiłan – dzbanek z pokrywką]. Wieczko zatrzymuje zapachy, służy do mieszania, a także można nalewając wodę po nim na liście, schłodzić ją.
Tacka, którą
widać po wszystkimi naczyniami na zdjęciu, umożliwia nieco
swobodniejsze obchodzenie się z wodą: tacka [chapan] ma
wbudowany zbiorniczek na wodę, więc możemy ogrzać dzbanek i inne
naczynia gorącą wodą z czajnika i nie biegać do kuchni, by wylać
tę wodę.
Zaparzoną herbatę przelewa się (do ostatniej kropli!) do
dzbanka, który wygląda trochę jak mlecznik, a nazywa się go
„morze herbaty” (w angielskiej literaturze widzi się nazwę
„serving pot”, ale taka polska nazwa jest bardziej dosłownym
tłumaczeniem chińskiego „cha hai”). Po co się przelewa?
By w każdej czarce, dla każdego gościa, znalazła się taka sama
herbata – a nie: w pierwszej słaby napar z góry dzbanka, a w
ostatniej herbata zaparzana stosunkowo najdłużej.
Napar przelewa się z niego albo do docelowych
czarek, z których będzie się go próbować, albo do wenxiangbei
– „czarki do
słuchania naparu” i z niej dopiero do czarek właściwych. W
„czarce do słuchania naparu”, zostaje mnóstwo aromatu, który
zmienia się stopniowo, aż do momentu, gdy pozostaje w nim jedynie
pamięć słodyczy, którą zawierał w sobie (często wypity już
chwilę temu) napar. A następnie wąchamy i smakujemy. I jest inaczej, niż kiedykolwiek, kiedy się wcześniej piło herbatę.
Wylewanie
pierwszego naparu to kwestia, jak słyszałam i czytałam,
kontrowersyjna. Można rzecz traktować merytorycznie, higienicznie
lub dogmatycznie. I jeszcze zależy to wszystko od rodzaju herbaty,
jaki zaparzamy. Temat można rozwijać rozlegle.
Co jeszcze jest ważne w tej metodzie? Pełne gracji, płynne ruchy, niezakłócające spokoju. Intuicja - wrażliwość na smaki i uwaga, czy aby wszystko robi się dobrze. Szacunek - nie chce się marnować tak pięknych liści, z jakimi ma się do czynienia.
Po
co to wszystko? Co w tym zabawnego, oprócz tego, że jest to inne,
nowe i ładnie wygląda?
Smakujemy po kolei to, co w naszym europejskim zaparzaniu podane jest z lekka rozwodnione, mniej bogate, i o wymieszanych cechach wszystkich osobnych naparów.
Bardzo interesującym rozwiązaniem dla
herbaty jest picie jej w skupieniu, a nie w pośpiechu. Gong Fu Cha
wymaga skupienia od osoby przeprowadzającej zaparzanie, ale też od
reszty uczestników herbacianego spotkania. Przychodzimy po to, by
podziwiać naturę w postaci serwowanej nam herbaty. Zaparzamy według
swojej intuicji: dość długo i dość ciepłą wodą, by liście
oddały naparowi to, czego oczekujemy, lecz i niezbyt gorącą wodą,
by nie zamordować herbaty. Działamy bez pośpiechu – przez chwilę
obcymi stają nam się kubeczki na wynos, kult fast-foodu i na
chwilkę jesteśmy off-line. Idealnie.
Będąc początkującym adeptem tej
sztuki, liznąwszy raptem kilku godzin warsztatów, przeczytawszy
nieco i zaparzywszy kilka herbat, mogę stwierdzić uroczyście:
wspaniale jest nad herbatą pomyśleć, zadumać się, skupić,
wyciszyć. Wszak „herbatę się pija, by zapomnieć o hałasie
świata”... czego i Wam życzę.
PS.: Więcej o Gong Fu Cha znajdziecie na morzeherbaty.pl - blogu prowadzonym przez Annę Włodarczyk, której jestem uczennicą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Powiedz coś, podziel się opinią!