Wiem, że większość z Was pałała w szkole wielką miłością do
przedmiotu „chemia”. Dla mnie chemia zaczęła być interesująca dopiero
wtedy, gdy mogłam dzięki jej znajomości zrozumieć to, co dzieje się z
jedzeniem, które zjadam, z obrabianą w taki czy inny sposób kawą, herbatą,
czekoladą, winem.
Wiele związków chemicznych występujących w żywności lub
dodawanych do niej budzi kontrowersje. Napiszę Wam dziś co nieco o
przeciwutleniaczach – grupie związków, która budzi niesłychaną ekscytację.
Przypisuje się im niemal magiczne działanie na organizm: przeciwrakowe,
spowalniające procesy starzenia, więc fortyfikuje się nimi co popadnie. Z
drugiej strony w Polsce w świetle prawa nie wolno popełniać zbyt daleko idących
twierdzeń żywieniowych, więc nikt Wam nie napisze, że „jedzenie sałaty może
wyleczyć z nowotworu”. W Stanach idzie się daleko dalej i ostatnio nawet nie
wolno używać słowa „przeciwutleniacze” (= „antyoksydanty”) przy opisywaniu
produktów naturalnie w przeciwutleniacze bogatych.
Ale po kolei. Zacznijmy od tego, dlaczego mechanizm
przeciwutleniania czegokolwiek miałby być ważny dla działania ludzkiego ciała.
Gdy organizm wytwarza energię przetwarzając jedzenie, jakie
spożyliśmy, zachodzą rozmaite reakcje chemiczne. Jednymi z nich są tzw. reakcje
redoks, czyli redukcji i utleniania. Reakcje utleniania mają też miejsce w
układzie oddechowym i immunologicznym. W ich wyniku powstają między innymi
rodniki – takie cząsteczki, którym brakuje elektronu i które za wszelką cenę
chcą go zdobyć. Powstają one także w reakcji na dym (w tym tytoniowy),
promieniowanie UV i inne zanieczyszczenia. Nadmiar wolnych rodników może powodować
uszkodzenia DNA i komórek.
Z drugiej strony wolne rodniki potrafią być pożyteczne: w
walce z mikroorganizmami i pasożytami, procesach aktywowania niektórych
enzymów, a także procesie „samooczyszczenia się” organizmu – apoptozie, czyli
uśmiercania niefunkcjonalnych komórek.
Ważna jest zatem równowaga między rodnikami a
przeciwutleniaczami, jakie istnieją w naszym organizmie. Gdy zaistnieje nadmiar
przeciwutleniaczy (lub przy sprzyjającym środowisku), zaczynają one działać
same niczym rodniki: przecież gdy same oddają jeden elektron, natychmiast
zaczyna go brakować im samym. Dopóki nie suplementujemy się „sztucznie”
przeciwutleniaczami, organizm jest w stanie sobie sam poradzić w utrzymywaniu
równowagi (zróżnicowana i bogata dieta zawiera dość dużo dobroczynnych składników i suplementacja (najczęściej) nie jest konieczna). Problem zaczyna się, gdy spożywamy notorycznie przesadzone dawki witamin.
Podobnie oczywiście mamy problem, gdy w ciele pojawia się zbyt dużo rodników:
jest ich bardzo dużo w dymie, np. papierosowym czy w smogu.
A teraz – gdzie te przeciwutleniacze się znajdują?
Przeciwutleniający charakter ma szereg grup związków
chemicznych:
- jony niektórych metali (miedzi, manganu, cynku, selenu),
- karotenoidy (m.in. witamina A, likopen),
- niektóre witaminy (C i E),
- polifenole,
- taniny.
Oczywiście właściwości przeciwutleniające mają też
syntetyczne dodatki do żywności pełniące funkcje konserwujące: BHT, BHA (które
wykazują szkodliwe działanie), czy witaminy dodawane w tym samym celu.
Zawartość przeciwutleniaczy w różnych rodzajach herbaty
różni się znacznie w zależności od środowiska, w jakim rosła, sposobu uprawy, pory
zbioru, a także od obróbki. Mówi się, że zielona herbata ma więcej przeciwutleniaczy
od czarnej. Czy to prawda?
Z całą pewnością zielone herbaty zawierają więcej prostych
przeciwutleniaczy – katechin. W procesie utleniania substancje te
przekształcają się w niemniej cenne theaflawiny i thearubiginy – one właśnie
mają ciemny kolor, który kojarzymy z czarną herbatą. Oczywiście są to
substancje rozpuszczalne w wodzi i im dłuższy czas zaparzania zastosować, tym
więcej przeciwutleniaczy przejdzie do naparu. Łatwiej rozpuszczają się one także w gorącej
wodzie niż w zimnej. A że mają nieco cierpki smak, trzeba uważać na czas i
temperaturę zaparzania: wprawdzie zalana wrzątkiem sencha zaparzana przez 15
minut będzie miała wielką ilość przeciwutleniaczy, ale co nam po tym, gdy nie
będziemy w stanie pić jej z przyjemnością?
Narzuca się jeszcze jeden wniosek: zapewne najzdrowszą
herbatą jest matcha – skoro razem z naparem wypijamy drobiny liści. I jeszcze
jedno: w pewnym artykule wyczytałam, że poziom przeciwutleniaczy w 3
filiżankach herbaty jest podobny jak w 6 jabłkach, a w dodatku uważa się, że
katechiny i polifenole są bardziej efektywnymi przeciwutleniaczami od witamin C
i E.
Wiedząc to wszystko możemy wybrać herbatę w zależności od
naszego gustu, a nie z powodu zdrowotnych właściwości którejś z nich. Na
zdrowie!
Pojawiają się też opinie, że antyoksydanty wcale nie są takie dobre :) i troszkę niezdrowych rzeczy w diecie też jest potrzebne :)
OdpowiedzUsuń