Trudno zdecydować, jaki region herbaciany wziąć na tapetę
jako pierwszy. Przepadam za Yunnanem - czarna herbata z tego regionu jest
gładka, słodko-gorzka, miodowa i drzewna w zapachu; stamtąd pochodzą też
rozmaite pu-erhy… Mogłabym też długo pisać o cienistych herbatach spod Kyoto, o
ich różnorodności. Albo o słynącym w oolongów Tajwanie.
Po dłuższym zastanowieniu mój wybór padł na region, z
którego herbata jest nazywana szampanem wśród herbat. Być może z powodu swej
delikatności, może z powodu pięknego zapachu, a może dlatego, że jest najczęściej
podrabianą herbatą świata: każdego roku sprzedaje się jej 40 000 ton,
podczas gdy producenci deklarują 4 razy mniejszą produkcję!
...i gdzie on jest, ten Dardżyling? |
Mapa Dardżylingu |
W Indiach herbata nie ma tak długiej historii jak w Chinach.
Właściwie ma ją dość krótką. Brytyjczycy na początku XIX wieku bardzo chcieli
zacząć kontrolować jakieś uprawy herbaty, bo ciągle był to produkt sprowadzany
głównie z Chin, a przez to drogi. Tak się złożyło, że w wysoko położonym, wcinającym
się między Sikkim, Nepal a Bhutan regionie warunki do uprawy krzewów
herbacianych były znakomite. Zresztą w tamtym czasie w Dardżylingu utworzono
sanatoria dla brytyjskich żołnierzy. Któryś z nich podkradł ziarna krzewu
herbacianego z Katmandu, gdzie wcześniej stacjonował. Niedaleko odkryto też, że
mieszkańcyregionu obok, Assamu, mają krzewy podobne do herbacianych, których liście po prostu żują (to były krzewy odmiany assamica). Anglicy nie mieli jednak wiedzy, jak herbatę uprawiać i
nawet jeśli takowe krzewy posiedli, to produkt z nich otrzymywany dalece różnił
się od oczekiwanego. Oczywistym rozwiązaniem dla Anglików było wysłanie do Chin
szpiegów, którzy zdobyliby odpowiedni know-how.
W 1848 roku oficer Robert
Fortune został więc wysłany do Chin. Jego ekspedycja powróciła kilka lat
później z 20 tysiącami sadzonek i 68 robotnikami gotowymi, by rozpocząć
prawdziwą historię herbaty w Indiach. W Dardżylingu pierwsza herbata była
gotowa do sprzedaży w 1859 roku. Obecnie produkcja i przemysł herbaciany daje w
Indiach pracę ponad milionowi ludzi. Obok widzicie logo, jakie organizacja rządowa Tea Board of India umieszcza na opakowaniach wysyłanych na eksport. Klasyfikacja indyjskich herbat jest złożona i poświęcę jej chyba osobny post, ale dobrze zapamiętać, że najlepsze są całe liście, najlepiej te najbliżej polożone do czubka gałązki. Łatwo zapamiętać skrót niemal najlepszego stopnia klasyfikacji: Finest Tippy Golden Flowery Orange Pekoe, czyli FTGFOP, co jest rozszyfrowywane także jako Far Too Good For Ordinary People (o wiele za dobre dla zwykłych ludzi).
Większość produkowanej w Indiach herbaty eksportuje się (w
głównej mierze do Europy), ale ta, która spożywana jest na miejscu, jest
zazwyczaj przygotowywana jako chai
[czaj]: gotowana w mleku korzennymi
przyprawami: kardamonem, cynamonem, gałką muszkatołową, imbirem, goździkami,
pieprzem. Jej przygotowaniem oraz sprzedażą na ulicach, straganach, w
pociągach, itd., trudnią się ludzie zwani chai-wallah.
Sprawdźcie, jak smakuje mocny Bombay
Chai z mlekiem. Mnie zawsze się wydaje, jakbym przenosiła się w przestrzeni na
jakiś indyjski targ, pełen pachnących przypraw…
W Dardżylingu produkuje się głównie herbatę czarną, trochę
zielonej i ostatnio także oolongi. Przeciętna temperatura w dzień od marca do
października wynosi powyżej 15 stopni, i w tych miesiącach prowadzi się zbiory.
Herbata z tego regionu jest podzielona na konkretne okresy zbiorów: na first
flush, czyli zbiór wiosenny (marzec i kwiecień), letni (lipiec i sierpień) i
jesienny (październik i listopad), a także zbiór monsunowy, który nie jest
uważany za zbyt dobry. Każdy zbiór skutkuje innym profilem smakowym. Za
najlepsze uważa się zbiór wiosenny i letni. Pierwszy jest właśnie nazywany
szampanem wśród herbat. Przez zimę roślina przetrzymuje w sobie całą masę
olejków eterycznych i gdy wreszcie wypuszcza pierwsze pąki, pachną one naprawdę
wspaniale. Nawet jeśli zostaną obrobione jako czarna herbata, liście po
zaparzeniu będą miały kolor od zielonkawego po złotawy. Napar będzie nosił
odcienie bursztynowe, lekko różowawe. Warto te liście traktować z uwagą i zaparzać
nieco krócej niż inne. Nie warto też spieszyć się z zaparzaniem: dobrze chwilkę
poczekać i nie traktować ich wrzątkiem.
Nasz Dardżyling pochodzi z drugiego zbioru z ogrodu Mim (tu znajdziecie go na mapie)
i zawsze zaskakują mnie w nim aromaty podobne do pączka z nadzieniem różanym. Spróbujcie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Powiedz coś, podziel się opinią!