piątek, 21 grudnia 2012
wtorek, 18 grudnia 2012
Czy aromat "leśnej ściółki w letnie popołudnie" to ściema? ;-)
...i co tym razem? Oby nie asfalt o poranku... - czyli tester z nosem w filiżance. |
Więc może dobrym pomysłem będzie
opowiedzenie Wam co nieco o węchu jako takim.
Popularnie mówimy o „smaku kawy”, „smaku truskawek”, czy innych produktów. Na ów smak (na który w języku angielskim istnieje słowo „flavor”) składają się:
- smak odczuwany przez język (taste; jest ich 5: słodki, słony, gorzki, kwaśny i umami)
- aromat - zapach odczuwany przez nos (smell, aroma)
- posmak (aftertaste), który odczuwamy, gdy przełkniemy już kęs pokarmu i jego zapach dotrze do nosa od tyłu jamy nosowej.
Do tego mamy jeszcze odczucia smakowe
na języku i w jamie ustnej: cierpki, metaliczny, piękący, itd., i
odczucia dotykowe, które dają nam informacje o tzw. teksturze
pokarmu. Dość duży zakres doznań, prawda?
Na smak kawy składa się więc:
zapach, który odczuwamy zanim weźmiemy pierwszy łyk (np.
owocowo-czekoladowy - to jego nam brak, gdy zatkamy nos, lub mamy katar), smaki (gorzkawo-kwaskowy, czasami lekko
słodkawy), odczucie gładkości, czy też chropowatości i
cierpkości, a następnie (np. czekoladowo-grzankowy) posmak po
przełknięciu (przy przeziębieniu także jego nam brak).
Rozróżniamy 5 smaków i kilka tysięcy
zapachów. Oba te zmysły, w przeciwieństwie do innych, odbierają bodźce chemiczne, a nie fizyczne (czyli reagują na cząsteczki, a nie np. na fale mechaniczne czy elektromagnetyczne). Mechanizm odczuwania smaków jest naukowo wyjaśniony już
od dawna, natomiast zmysł powonienia ciągle nie został do końca
wytłumaczony. Dwa podobne pod względem budowy cząsteczek związki
chemiczne potrafią pachnieć bardzo różnie i odwrotnie: związki
pachnące tak samo mogą nie mieć ze sobą nic wspólnego pod
względem składu, budowy przestrzennej, itd. Nie do końca wiadomo,
jak nasz mózg sobie z tym radzi... Natomiast wiadomo, że aż 2% całego ludzkiego genomu koduje receptory związków zapachowych - najwięcej z receptorów wszystkich zmysłów.
Ilość odczuwanych zapachów różni
się bardzo u różnych ludzi. Niektórzy mają tę sprawność na
wysokim poziomie, są ludzie cierpiący na anosmię – niezdolność
do odczuwania zapachów lub hiposmię – częściową niezdolność.
Osobna rzecz to wrażliwość na zapachy: przy jakim najmniejszym
stężeniu jesteśmy w stanie powiedzieć, że czujemy zapach? Przy
jakim – jaki to zapach? Nie dowiedziono, by istniały różnice
między odczuwaniem zapachów przez którąś z płci: kobiety –
przeciętnie rzecz biorąc – odczuwają zapachy tak samo dobrze,
jak mężczyźni. U kobiet istnieją pewne wahania w trakcie cyklu
miesięcznego: w trakcie owulacji odczuwanie zapachów jest często
silniejsze, niż podczas menstruacji. Wynika to z gospodarki
hormonalnej i nie dotyczy kobiet będących na różnego rodzaju
kuracjach hormonalnych (antykoncepcyjnych, HTZ, itp.). Uśredniając
ludzie młodzi odczuwają zapachy i smaki lepiej, niż ludzie starsi.
Nie ma dowodów na wpływ palenia na zdolności węchowe.
Ale pozostaje jeszcze następna
umiejętność – i tu już zbliżamy się do „zapachu mineralnych
gleb północnych stoków” i innych tego rodzaju tekstów. Często słyszę od baristów, że
czują zapach kawy, o której rozmawiamy, ale nie potrafią go
nazwać. Mając całkiem dobry lub całkiem kiepski węch, można być
bardziej lub mniej komunikatywnym w wyrażaniu tego, co się czuje.
Mam dobrą wiadomość: tego można się nauczyć. Pytam więc: z
czym kojarzy ci się ten zapach? W jakich okolicznościach go czułeś
ostatnio? Najłatwiej skojarzyć te zapachy, z którymi mamy związane
silne wspomnienia, stąd wziął się wspomniany przeze mnie placek z
agrestem, który piecze moja babcia, i który czuję w każdej
przyzwoicie zrobionej filiżance JBM Goppiona. Komuś innemu ten
zapach bardziej się skojarzy z kompotem, który mama robiła na
wakacjach oraz z grzanką, jaką zjadł na śniadanie – zgadza się.
Żadne z nas nie popełnia błędu. Zachęcam do wąchania i
zapamiętywania. Przesadzasz kwiaty? Powąchaj ziemię. Kupujesz
buty? Czy ta skóra pachnie tak samo jak ta, z której masz torbę?
Jak pachną książki? Jak suchy ryż? Ogród, park, las, szosa, deszcz, i tak dalej, bez końca.
Gdy tylko ludzkość dorobiła się
aparatury pozwalającej stwierdzać, jakie związki chemiczne pachną,
natychmiast postanowiła rozszyfrować, czym pachną rozmaite rzeczy
– nie tylko ze zwykłej ciekawości, ale także by móc odtwarzać
zapachy syntetycznie. Nie dziwota: skoro do wyprodukowania grama
olejku różanego zużywa się około kilograma płatków kwiatów,
łatwo wpaść na to, że taniej będzie go wytworzyć syntetycznie.
Okazało się, że wprawdzie substancji lotnych jest w róży
mnóstwo, ale większość ludzi rozpozna różę po zapachu samego
geraniolu. W kawie podobnie: palona kawa ma najwięcej związków
lotnych ze wszystkich produktów spożywczych. Więcej niż wino,
miód, herbata. Jasne. Tyle tylko, że wierny model zapachowy kawy
skonstruowano raptem z 30 związków! Reszta to „drobny druczek”,
którego nie zauważamy (albo tak nam się wydaje - wtedy to aromaty o stężeniu podprogowym - kolejny ciekawy temat!).
Pewnie, różne metody zaparzania
„wyciągną” nam z kawy czy herbaty różne smaki... O tym już
niebawem. Powiem tylko, że z aromatami można mieć świetną
zabawę, szczególnie, gdy do rozpoznawania zapachów dołączyć
jeszcze kombinowanie „co do czego będzie pasować” - warsztaty
najpierw w wyobraźni, później na żywo. Skoro w żywności wykryto
ponad 8 tysięcy związków zapachowych – jest w czym wybierać!
poniedziałek, 10 grudnia 2012
Lejt maczjato - kejs stadis
Dawno temu napisałam
artykuł o tym, że w całej Europie na hasło „kawę proszę!”
dostanie się różną kawę. Gdzieniegdzie będzie to espresso
(Włochy, Hiszpania, Portugalia, Francja – choć tu raczej będzie
to złe espresso), gdzie indziej duża filiżanka nieco bardziej
rozwodnionej kawy (Niemcy, Polska), w Skandynawii spotkamy odruch
podania nam kubka z przelewową kawą. Jasne, tak, rzeczy się
zmieniają (tendencja jest w stronę espresso). Chodzi mi jednak –
dzisiaj – o nieporozumienia wynikające z niepełnej znajomości
nomenklatury kawowej. I przez pracowników kawiarni, i przez ich
gości. Z tym, że ci ostatni nie mają obowiązku się w „tym
wszystkim” orientować.
Z moich ulubionych.
Przychodzi gość: „Poproszę macchiato”. Niestety zapytany:
„Espresso macchiato, czy latte macchiato?” odpowiada zdziwiony:
„No, mówię, że macchiato”, albo z całym przekonaniem: „Tak”.
Po przelotnej chęci palnięcia sobie w łeb musimy mimo wszystko
uzgodnić, o który produkt chodzi. Najskuteczniejsze jest pokazanie
naczynia, w jakim powinniśmy gościowi podać jego kawę.
Nieporozumienie bierze się
z podobieństwa nazw i nieznajomości włoskiego, bo macchiato [czyt. makjato] to
słowo oznaczające dokładnie „poplamiony”. Espresso macchiato
to „poplamiona kawa (mlekiem)”, Latte macchiato to „poplamione
mleko (kawą)”. Rzeczone espresso macchiato to kawa z małą
ilością mleka. Nie ma tu ścisłej definicji wszechświatowej, ale
za to każdy zamawiający posiada definicję w swojej głowie. My
musimy się o nią dowiedzieć: mleko do pełna w małej filiżance?
troszkę samej pianki? trochę samego mleka bez pianki? kapka zimnego
mleka? To wszystko jak najbardziej poprawne, więc fajnie się
dowiedzieć od gościa, czego konkretnie oczekuje. To na tyle
specyficzna kawa, że wielu ludzi ma swoją własną jej wizję.
Ech...
Pół biedy, gdy zamówione
zostaje „late makjato”, gorzej „lejt”, „maczjato”, a
nawet „lejt modżajto” (myślę, że to takie mojito, na które
człowiek czeka i czeka, a ono się spóźnia). Radzę wyśmiać się
zawczasu przy komputerze we własnym domu, żeby nikogo nie peszyć.
W ogóle to nieszczęsne
caffè
latte to kupa problemów. Znaczy, no, sterta problemów.
Zamawiając
„latte” we Włoszech dostaniemy szklankę mleka.
Caffè
latte to taka, zwyczajnie, kawa z dużym mlekiem. Tak
– nie z bardzo dużą pianką, niekoniecznie w szklance: może być
kubek, duża filiżanka, itd. Ważne, że mleka w stosunku do kawy
jest więcej, niż w cappuccino...
À
propos cappuccino.
- Poproszę
białą kawę. - Może cappuccino?
- Ale ja nie lubię słodkiej kawy.
Sytuacja
nr 2:
- Widzę,
że macie w karcie cappuccino, dlaczego takie drogie? - No, bo to espresso z mlekiem, cappuccino kosztuje tylko o dwa złote więcej...
- Co mi pani opowiada, cappuccino to takie rozpuszczalne z paczki. Poproszę orzechowe.
Wiadomo,
że produkt pod tytułem „cappuccino” został Polakom obrzydzony
przez pewną firmę na M, która namiętnie pod tą nazwą sprzedaje
rozpuszczalskie ulepki z pseudokawą, pseudomlekiem oraz
nie-pseudo-cukrem. W związku z tym wiele osób można przekonać do
cappuccino dopiero, gdy poda im się dobrze zrobione, prawdziwe,
czyli po prostu espresso
ze spienionym mlekiem w filiżance ok. 150ml. Znam kilka osób, które
po swoim pierwszym cappuccino w życiu stały się jego zagorzałymi
fanami i już nigdy nie zamówiły „kawy z mlekiem osobno”.
Natomiast
wracając do caffè
latte.
Jego
szczególną odmianą jest latte macchiato, które:
- podaje się w szklance
- ma warstwy tworzone przez mleko, kawę i piankę mleczną
- ma nieco więcej pianki, niż standardowa caffè latte: mleko spienia się tak, jak do cappuccino.
To
wszystko nie oznacza, że jest to straszliwie wyrafinowana kawa
związana z wyższym poziomem umiejętności – a za taką jest
przez wielu uważana. Okazuje się tymczasem, że
zachowując kolejność 1. porządne ubicie mleka, 2. wlanie go do
ogrzanej szklanki, 3. przygotowanie espresso, 4. śmiałe wlanie go
do mleka, właściwie trudno coś skopać. I nie, tej brązowej
plamki po wlaniu espresso nie trzeba zakrywać. Jak również mleka
nie trzeba wlewać osobno, a piany dokładać łyżką.
Nie czyńmy mleka z kawą najbardziej skomplikowanym napojem
świata, bo okaże się największym przerostem formy nad treścią w
historii cywilizacji europejskiej!
Istnieje
jednakowoż haczyk. Polacy, którzy uwielbiają warstwowe napitki,
upodobali sobie latte macchiato do tego stopnia, że w głowie im się
nie mieści, że niektórzy
naprawdę wlewają mleko do kawy, a nie odwrotnie, w związku z czym
namiętnie zamawiają „latte” mając na myśli „tę warstwową
kawkę z mleczkiem”. Nie dajmy się zwieść. Możemy się ratować
na kilka sposobów. Najlepiej dopytać „Taką warstwową?”, czy
coś w tym rodzaju. Możemy wyraźnie podzielić je w karcie. Możemy
nie mieć szklanek, tylko kubki do dużych kaw. Warto wyczuć swoich
gości, rozmawiać z nimi, bo przecież to my jesteśmy baristami dla
nich, a nie oni intruzami dla nas. No, może z pewnymi wyjątkami ;-)
Można
też spokojnie gościom zamawiającym „ekspreso” podać „dużą
czarną kawę”. Ci, którzy CHCĄ dostać espresso, wiedzą, że w
tym słowie nie ma K. No, czasem warto się upewnić, czy ktoś nie
próbuje nas zrobić w balona...
Może
jeszcze jakieś kwiatki? Zapraszam do komentowania!
środa, 5 grudnia 2012
Zwykły czerwony samochód poproszę!
Czarna herbata jaka jest – każdy
widzi.
„Zwykła czarna herbata”...
Cóż, fakt, wychowywani w domu na
ekspresowej herbacie, gorzkiej i cierpkiej, trochę bezsmakowej, nie zdajemy sobie sprawy, że określenie "czarna herbata" jest tak pojemne,
jak „chleb” w Polsce. Dla każdego coś miłego!
Wiemy, że herbaty zielone są
nieutlenione, czyli enzymy powodujące fermentację są „mordowane”
szybko, i równie szybko stara się herbatę wysuszyć. Oolongi,
czyli herbaty turkusowe, są nieco dłużej utrzymywane przy życiu:
zanim je wysuszymy czekamy kilka godzin, by w odpowiednich warunkach
liście częściowo się utleniły. Napar uzyskuje wtedy nieco na
łagodności, staje się „ciepły”, bardziej owocowy i miodowy w
odbiorze. A czarne herbaty? Czarne oferują wielką różnorodność:
od delikatnych Darjeelingów po Yunnany... Od łagodnych kolorów i
słodkawego smaku po niemal czarny brąz. Także zawartość kofeiny
będzie tu wyglądała różniście w zależności np. od pory zbioru
liści.
Herbaty czarne (zwane przez Chińczyków
czerwonymi z racji barwy naparu) to te, w których przetwarzaniu
utlenianie było bardziej długotrwałe, często przeciągnięte aż
do momentu, gdy liście same wyschły. W międzyczasie liście roluje
się, by dzięki pękaniu komórek przyspieszyć nieco rzeczone
utlenianie.
Mówię o utlenianiu, czasem jednak te
herbaty są nazywane fermentowanymi. Jest to termin niepoprawny,
bowiem fermentacja to proces przeprowadzany przez mikroorganizmy [np.
fermentacja mlekowa, alkoholowa, propionowa – biorą udział
bakterie], a w herbacie zachodzi tylko proces enzymatycznego
utleniania [enzymy to takie białka, które są rdzennie obecne w
tkankach roślinnych lub zwierzęcych i które m.in. przyspieszają
niektóre reakcje chemiczne – tu utlenianie]. Na koniec herbaty te
są palone, niektóre długo, tak że zachodzą na powierzchni
reakcje Maillarda, o których pisałam przy okazji notki o paleniu kawy. Dobrze
też wspomnieć, że w przypadku czarnej herbaty nie musi nam
koniecznie zależeć na dużej zawartości całych liści, jak to ma
miejsce na przykład w przypadku oolongów.
Podczas
rolowania, które przebiega w sposób dość intensywny, niektóre
liście się łamią i powstaje herbata łamana [ang. broken,
w skrócie B]. Do
określania typów czarnej herbaty określa się też innych liter,
których znaczenie na początku trudno rozszyfrować. Używa
się ich głównie w Indiach. OP to Orange Pekoe, co oznacza cały
liść i jego wielkość
– konkretnie że jest to drugi liść licząc od czubka gałązki.
FOP to odpowiednio Flowery Orange Pekoe, czyli pierwszy listek –
najmniejszy, najbardziej ceniony. Dla odmiany F (umieszczone na końcu
kombinacji: BOPF) to oznaczenie na Fannings, czyli małe kawałki
liści w herbacie łamanej. To
nadal może być całkiem porządna herbata, ale będzie miała nieco
mniej wyrafinowany smak i będzie szybciej „naciągać” w sensie
koloru naparu. Głównie
ten stopień jest używany do torebek z herbatą ekspresową. No,
chyba, że do tych najtańszych: wtedy używa się D – Dust, czyli
pyłu („zmiotek ze
statków”, jak mówią niektórzy). Tu już nie mamy jak ocenić,
co się właściwie nam serwuje...
Darjeeling - liście i napar |
Assam - liście i napar |
Jeżeli
to czytasz, użytkowniku naszych saszetkowych propozycji, spróbuj w
najbliższym czasie naszego Darjeelinga. Miedziany kolor naparu,
delikatna słodycz, goryczka, rześkość, dają wspaniałe oparcie
dla aromatów: lekko drzewnego, ale potężnie owocowego – śliwki,
brzoskwinie, morele, aż w kierunku wanilii. I teraz – jak bardzo
ten napar się różni od np. Keemuna, Yunnana, Assama, czy mieszanki
Cejlonów, jaką jest nasz Organic Breakfast! Tu mamy raczej ciemny,
brązowy napar z rdzawoczerwonymi refleksami. Oczekujemy też innych
aromatów (uogólniając): drzewnych, przypominających chleb, słód, ciasteczka, ciemny miód, a nawet tytoń, skórę, wosk pszczeli. Znacznie
cięższe to w wydźwięku, prawda? Nawet jeżeli nie umiemy wyczuć
„delikatnego aromatu trufli”, nietrudno zauważyć różnicę w
charakterze między tak zestawionymi dwoma herbatami. Rewelacja!
Dlatego
właśnie przyrównuję zamówienie „zwykła czarna herbata” do
przyjścia do salonu samochodowego ze słowami „poproszę zwykły
czerwony samochód”...
Subskrybuj:
Posty (Atom)