Dzieje pewnego herbacianego
specjału giną w pomroce dziejów i nie wiadomo, czy powstawał on już tysiąc lat
temu, czy został wymyślony w XX wieku. Przyznam, że nie potrafię sobie
wyobrazić, kto pierwszy – i jak – wpadł na to, żeby związać razem świeże listki
herbaty i kwiaty, aby zrobić z nich kulkę, która rozwinie się w kontakcie z gorącą
wodą w sposób imitujący rozwijający się pąk kwiatu. Najprawdopodobniej pierwsze
takie kwitnące herbaty powstawały już około półtora tysiąca lat temu, ale
rozkwit (nomen omen) tej sztuki faktycznie miał miejsce dopiero od początku XX
wieku. Sztuka ta pochodzi – a jakże – z Chin, choć zdarza się teraz spotykać
też kwiaty z Indii.
Do tworzenia kwitnących
herbat używa się przeważnie białej lub zielonej herbaty – pewnie z powodu ich
stosunkowo dużych listków (choć zdarzają się też czarne, jak nasza Black Ebony
Flower) oraz kwiatów: chińskiej chryzantemy, jaśminu, amarantusa, osmantusa,
lilii, a nawet kwiatów krzewu herbacianego. Dzięki takiemu połączeniu uzyskuje
się doskonały smak, klarowny napar i widowiskowość – jakby znów była wiosna, a
nie nadchodził sezon grzańca.
Doskonale jest taką herbatę
podawać w szklanych dzbankach, można jako „herbatę dla dwojga”: widok doprawdy
romantyczny, piękny kwiatowy zapach – ale z drugiej strony przecież przeparzona
herbata, która stygnie z „fusami” w środku to nie jest szczyt marzeń – dobrze
więc wypić ją wcześniej, razem.
Przy wyborze tego rodzaju
herbaty należy się kierować – jak zawsze – wyglądem listków, względami
estetycznymi, ale przede wszystkim smakiem. Przez wzgląd na dość długotrwały
proces zaparzania (podczas którego listki się rozwijają) nie może to być
herbata pośledniej jakości, bo zrobiłaby się cierpka. Bez sensu jest też
kupowanie herbat aromatyzowanych sztucznie, np. truskawkowych czy melonowych.
Takich aromatów dodaje się, by ukryć brak smaku samych herbat. Herbaty kwitnące
są rodzajem uwieńczenia klasycznej sztuki herbacianej, nie warto mieć kwiatów
kiepskiej jakości.