czwartek, 11 kwietnia 2013

Brak cienia jest dowodem nieistnienia...


Ostatniej zimy w Poznaniu przez trzy miesiące było sześć słonecznych dni, przy
zdj. www.grinningplanet.com
czy za „słoneczny dzień” rozumie się dzień, kiedy słońce świeciło przez min. 3 godziny. Refleksje nad światłem i jego brakiem są tymi, które przez większość tego sezonu nachodziły mnie dość często. Posiadanie północnej wystawy okien czyni życie jeszcze mniej przyjemnym... W związku z tym pomyślałam o znaczeniu słońca i cienia w uprawie kawy i herbaty.
Jedne i drugie istnieją w wersji „shade grown” („rosnące w cieniu”), ale w każdym przypadku jest to trochę inny cień i trochę czemu innemu służący. 
 
zdj. www.kaimatcha.com
Herbata jest zazwyczaj uprawiana w monokulturach: na plantacji rosną praktycznie wyłącznie krzewy herbaciane. W Japonii nie istnieje zjawisko regularnych mgieł (które chroni krzewy np. w Nilgiri w Indiach). Większość herbat rośnie więc tam w pełnym słońcu: np. Sencha, która stanowi do 80% produkcji w tym kraju, czy Bancha, z której robi się naszą Hojichę. Ale są też takie herbaty, które na pewnym etapie ich rozwoju przykrywa się płachtami pochłaniającymi część promieniowania słonecznego. Po co? W ten sposób niejako „zmusza się” roślinę do wyciągania większych ilości substancji odżywczych z ziemi. Druga rzecz: chcąc wyprodukować więcej pokarmu dla siebie, roślina kieruje większą ilość chlorofilu do liści, co sprawia, że gotowy produkt jest bardziej zielony, ma więcej przeciwutleniaczy, i nieco bardziej gorzki smak. Stąd biorą się herbaty rosnące w cieniu, takie jak Gyokuro, Tencha (z której robi się Matchę). Tu można zobaczyć, czym się różni produkcja Gyokuro od Tenchy i w końcu jak powstaje Matcha:


Zupełnie inaczej wygląda „shade grown” w przypadku kawy. Ta od zarania dziejów rosła w lasach, skąd ją pozyskiwano. W lasach kawowce były zacienione w sposób naturalny: przed słońcem chroniły je dwa piętra lasu, ziemia była użyźniana dzięki współistnieniu wielu różnych gatunków roślin i zwierząt (to jest to, co nazywa się bioróżnorodnością). W ten sposób kawowce rosły nienaruszane były przez szkodniki, bo te były szybko zjadane przez kolejne ogniwo łańcucha pokarmowego. Gleba była też chroniona przed erozją (czyli wypłukiwaniem). Łatwiej też w takich warunkach o stabilną wilgotność.
W takich lasach kawowiec produkuje więcej owoców i kawa z takich ziaren jest smaczniejsza w porównaniu z przemysłową produkcją, gdzie na danym obszarze rosną tylko kawowce. Z drugiej strony – przy takiej „naturalnej” metodzie plony z hektara są doprawdy mizerne – stosunkowo małą powierzchnię zajmują kawowce...

www.coffeehabitat.com
W taki sposób w dalszym ciągu uprawia się kawę w niektórych miejscach na świecie (w większości są to małe, rodzinne plantacje), ale częściej przez kawę uprawianą w cieniu rozumie się któryś z modeli przedstawionych na tym obrazku: ogranicza się ilość gatunków na rzecz powiększenia powierzchni, jaką będą zajmować kawowce jednocześnie symulując warunki naturalne, w jakich rosła kawa. Celem jest tu oczywiście optymalizacja zysku: chcemy mieć duże, dobrej jakości plony i jednocześnie glebę, która będzie rodzić jeszcze przez wiele lat. Oczywiście przy plantacji przemysłowej wchodzą w grę dodatkowe koszty, takie jak środki ochrony roślin i sprzęt do ich użycia, nawadnianie.
Nie zawsze „shade grown” oraz „bird friendly” znaczy to samo co „hodowane w małych ogrodach, które od setek lat się nie zmieniały”, a druga strona medalu jest taka, że farmerzy uprawiające kawę na małych, ekologicznych plantacjach nie mają dość pieniędzy, by postarać się o jakiekolwiek certyfikaty typu Rainforest Alliance czy Bird Friendly.

Jeżeli te chmury nad Poznaniem będą zalegać jeszcze jakiś czas, pomyślę, że i ja niedługo będę „shade grown”...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Powiedz coś, podziel się opinią!