poniedziałek, 10 grudnia 2012

Lejt maczjato - kejs stadis


Dawno temu napisałam artykuł o tym, że w całej Europie na hasło „kawę proszę!” dostanie się różną kawę. Gdzieniegdzie będzie to espresso (Włochy, Hiszpania, Portugalia, Francja – choć tu raczej będzie to złe espresso), gdzie indziej duża filiżanka nieco bardziej rozwodnionej kawy (Niemcy, Polska), w Skandynawii spotkamy odruch podania nam kubka z przelewową kawą. Jasne, tak, rzeczy się zmieniają (tendencja jest w stronę espresso). Chodzi mi jednak – dzisiaj – o nieporozumienia wynikające z niepełnej znajomości nomenklatury kawowej. I przez pracowników kawiarni, i przez ich gości. Z tym, że ci ostatni nie mają obowiązku się w „tym wszystkim” orientować.

Z moich ulubionych. Przychodzi gość: „Poproszę macchiato”. Niestety zapytany: „Espresso macchiato, czy latte macchiato?” odpowiada zdziwiony: „No, mówię, że macchiato”, albo z całym przekonaniem: „Tak”. Po przelotnej chęci palnięcia sobie w łeb musimy mimo wszystko uzgodnić, o który produkt chodzi. Najskuteczniejsze jest pokazanie naczynia, w jakim powinniśmy gościowi podać jego kawę.
Nieporozumienie bierze się z podobieństwa nazw i nieznajomości włoskiego, bo macchiato [czyt. makjato] to słowo oznaczające dokładnie „poplamiony”. Espresso macchiato to „poplamiona kawa (mlekiem)”, Latte macchiato to „poplamione mleko (kawą)”. Rzeczone espresso macchiato to kawa z małą ilością mleka. Nie ma tu ścisłej definicji wszechświatowej, ale za to każdy zamawiający posiada definicję w swojej głowie. My musimy się o nią dowiedzieć: mleko do pełna w małej filiżance? troszkę samej pianki? trochę samego mleka bez pianki? kapka zimnego mleka? To wszystko jak najbardziej poprawne, więc fajnie się dowiedzieć od gościa, czego konkretnie oczekuje. To na tyle specyficzna kawa, że wielu ludzi ma swoją własną jej wizję. Ech...

Pół biedy, gdy zamówione zostaje „late makjato”, gorzej „lejt”, „maczjato”, a nawet „lejt modżajto” (myślę, że to takie mojito, na które człowiek czeka i czeka, a ono się spóźnia). Radzę wyśmiać się zawczasu przy komputerze we własnym domu, żeby nikogo nie peszyć.

W ogóle to nieszczęsne caffè latte to kupa problemów. Znaczy, no, sterta problemów.
Zamawiając „latte” we Włoszech dostaniemy szklankę mleka.
Caffè latte to taka, zwyczajnie, kawa z dużym mlekiem. Tak – nie z bardzo dużą pianką, niekoniecznie w szklance: może być kubek, duża filiżanka, itd. Ważne, że mleka w stosunku do kawy jest więcej, niż w cappuccino...

À propos cappuccino.
- Poproszę białą kawę. 
- Może cappuccino? 
- Ale ja nie lubię słodkiej kawy.
Sytuacja nr 2:
- Widzę, że macie w karcie cappuccino, dlaczego takie drogie? 
- No, bo to espresso z mlekiem, cappuccino kosztuje tylko o dwa złote więcej... 
- Co mi pani opowiada, cappuccino to takie rozpuszczalne z paczki. Poproszę orzechowe.
Wiadomo, że produkt pod tytułem „cappuccino” został Polakom obrzydzony przez pewną firmę na M, która namiętnie pod tą nazwą sprzedaje rozpuszczalskie ulepki z pseudokawą, pseudomlekiem oraz nie-pseudo-cukrem. W związku z tym wiele osób można przekonać do cappuccino dopiero, gdy poda im się dobrze zrobione, prawdziwe, czyli po prostu espresso ze spienionym mlekiem w filiżance ok. 150ml. Znam kilka osób, które po swoim pierwszym cappuccino w życiu stały się jego zagorzałymi fanami i już nigdy nie zamówiły „kawy z mlekiem osobno”.

Natomiast wracając do caffè latte.
Jego szczególną odmianą jest latte macchiato, które:
  1. podaje się w szklance
  2. ma warstwy tworzone przez mleko, kawę i piankę mleczną
  3. ma nieco więcej pianki, niż standardowa caffè latte: mleko spienia się tak, jak do cappuccino.
To wszystko nie oznacza, że jest to straszliwie wyrafinowana kawa związana z wyższym poziomem umiejętności – a za taką jest przez wielu uważana. Okazuje się tymczasem, że zachowując kolejność 1. porządne ubicie mleka, 2. wlanie go do ogrzanej szklanki, 3. przygotowanie espresso, 4. śmiałe wlanie go do mleka, właściwie trudno coś skopać. I nie, tej brązowej plamki po wlaniu espresso nie trzeba zakrywać. Jak również mleka nie trzeba wlewać osobno, a piany dokładać łyżką. Nie czyńmy mleka z kawą najbardziej skomplikowanym napojem świata, bo okaże się największym przerostem formy nad treścią w historii cywilizacji europejskiej!

Istnieje jednakowoż haczyk. Polacy, którzy uwielbiają warstwowe napitki, upodobali sobie latte macchiato do tego stopnia, że w głowie im się nie mieści, że niektórzy naprawdę wlewają mleko do kawy, a nie odwrotnie, w związku z czym namiętnie zamawiają „latte” mając na myśli „tę warstwową kawkę z mleczkiem”. Nie dajmy się zwieść. Możemy się ratować na kilka sposobów. Najlepiej dopytać „Taką warstwową?”, czy coś w tym rodzaju. Możemy wyraźnie podzielić je w karcie. Możemy nie mieć szklanek, tylko kubki do dużych kaw. Warto wyczuć swoich gości, rozmawiać z nimi, bo przecież to my jesteśmy baristami dla nich, a nie oni intruzami dla nas. No, może z pewnymi wyjątkami ;-)

Można też spokojnie gościom zamawiającym „ekspreso” podać „dużą czarną kawę”. Ci, którzy CHCĄ dostać espresso, wiedzą, że w tym słowie nie ma K. No, czasem warto się upewnić, czy ktoś nie próbuje nas zrobić w balona...

Może jeszcze jakieś kwiatki? Zapraszam do komentowania!


3 komentarze:

  1. Latte jest dla cielaków!
    Może o soy latte (cappuccino/modżajto) kilka słów? :)

    Pozdrawiam,
    K.

    OdpowiedzUsuń
  2. Od razu dla cielaków. No, chyba że dosłownie: wszyscy wiedzą, że mleko to napój dla niedorosłych ssaków. Później je się trawę ;-)
    Mleko sojowe zawsze mi niestety trochę plastikiem podjeżdża, ale spienia się tak samo łatwo/tak samo trudno*, co zwykłe.Byłoby miło, gdyby wszystkie kawiarnie miały sojowe w ofercie, bo wegan coraz więcej. A, no i czekoladowym sojowym wychodzą fajne lattearty.
    Niestety klasyka to mimo wszystko mleko krowie, i ono faktycznie pasuje do kawy bezbłędnie...

    * niepotrzebne skreślić

    OdpowiedzUsuń
  3. Late makinato, mohito i wszystko jasne

    OdpowiedzUsuń

Powiedz coś, podziel się opinią!